Wśród najtrudniejszych dla mnie obowiązków duszpasterskich bez wahania muszę wymienić nauczanie religii. Uczę w w Liceum Ogólnokształcącym, które podejrzewam, że nie jest szczytem marzeń uczniów do niego uczęszczających. Średni poziom, średnie podejście uczniów, średnia też i ich postawa. Oczywiście są klasy lepsze i gorsze. Zeszłoroczne klasy pierwsze jednak dla mnie chyba były najgorsze. Tym bardziej, że 2 klasy miały wspólnie religię. To powodowało, że uczniów było więcej niż miejsc w sali. Takie życie. To o tych klasach pisałem wiele miesięcy temu, że nie dało się nic zrobić na lekcji - nawet poprowadzić modlitwę.
Po wakacjach klasy pierwsze wróciły jako drugie. Wprawdzie kilka osób odpadło ze składu klas, jednakże zmiana w postawie jest niezauważalna. Tyle tylko, że teraz to już są klasy 2C i 2D. Przy czym to ta druga niemalże spędza sen z powiek nie tylko moich, ale niemałej części Grona Pedagogicznego. Niechlubny prym w tej klasie, pod kątem rozwalania lekcji, wiedzie grupa chłopaków, którzy za sobą mają różne przygody, w tym przynajmniej jedno oblanie roku.
Dziś miałem "szczęście" mieć lekcję z klasą 2D. O tyle to szczęśliwe, bo mieli być oni zwolnieni, ale wyszło tak, że nie tylko miałem z nimi lekcje, ale to była lekcja tylko z nimi i to w gronie niemalże ograniczonym do wspomnianych chłopaków oraz kilku dziewczyn. W sumie za zgodą nauczyciela, który miał zwolnić tych uczniów, byłem umówiony, że niezbyt długo ich przetrzymam. Moje nastawienie było dosyć szybko potwierdzone zadanym pytaniem przez jednego z chłopaków. Powiedział, że chce, byśmy porozmawiali o życiu, a pierwszym pytaniem było dotyczące preferencji pozycji seksualnych. Pomyślałem: "no tak, normalka, ale mogę zaraz ich zwolnić i będę miał spokój". I wtedy... Nie wiem nawet, jak to się stało, ale zaczęły się pojawiać inne pytania: o powołanie, o celibat, o czystość przedmałżeńską itp. W pewnym momencie nie tylko zacząłem odpowiadać na ich pytania, ale przejąłem inicjatywę i zacząłem opowiadać, dlaczego w ogóle warto tak żyć, dlaczego warto posłuchać Pana Boga. Czułem wyraźnie, jak w tym wszystkim szła jakaś (tzn. Boża) moc. Uczniowie coraz bardziej otwierali oczy, niektórzy z niedowierzaniem kręcili głowami, dając do zrozumienia, że zupełnie tak na tę rzeczywistość nie patrzyli i chyba głupio im się zaczęło robić. Któryś z nich powiedział "tego, co ksiądz mówi, to nawet chce się słuchać". Inny dodał "z księdzem da się nawet fajnie pogadać". Dziewczyny w międzyczasie wyszły z sali a ja z pozostałymi chłopakami gadaliśmy aż do dzwonka - i to nie tego na przerwę, lecz na następną lekcję.
Dla mnie szok - taki pozytywny. Pewno jutro rano wiele wróci do normy (chciałbym się mylić). Ale Bóg kolejny raz dał do zrozumienia w stylu - "rób swoje, na ile potrafisz, a ja wykorzystam to kiedy i jak chcę". Nie widzę w tym wszystkim swojej zasługi, choć nie ukrywam, że jakoś to mnie podniosło na duchu (do czasu lekcji z klasą niby grzeczniejszą, która dała popalić).
Wielka radość i wielka wdzięczność - nie mi oczywiście, ale Bogu, to On jest godzien wszelkiej chwały, bo to On jest sprawcą wszelkiego chcenia i działania. Oby takich lekcji i doświadczeń więcej. A przez to więcej wychwalania Boga. Amen!
Pięknie. Mój znajomy ksiądz w liceum, które jest liceum delikatnie mówiąc trudnym... z klasą uchodzącą za taką "co to robi najwięcejproblemów" zrobił transakcję wiązaną. On przeprowadza lekcję i oni uczestniczą, a jak chcą to później mogą iść grać w piłkę. I tak religię da się prowadzić, a i ksiądz ma szansę się poruszać i nawiązać relacje z chłopakami poza klasą :) Obie strony zadowolone i oby tylko tak się dało dalej :D
OdpowiedzUsuń