Blog przeniesiony

Informuję, że od listopada 2014 niniejszy blog jest prowadzony na nowej stronie xjacek.bartymeusz.pl

niedziela, 9 listopada 2014

Coming out

Trochę prowokacyjny ten tytuł. Niektórzy tego sformułowania używają jako nazwanie publicznego przyznanie się do orientacji homoseksualnej. Jeśli ktoś myśli, że to mnie dotyczy, to jest w ogromnym błędzie. Nie tylko nie zamierzam się do takich rzeczy przyznawać, ale pragnę oficjalnie stwierdzić, że mnie nic z takim tematem nie łączy.

Mój coming out dotyczy zupełnie czegoś innego. Gdzieniegdzie w komentarzach pojawiało się stwierdzenie, że jestem egzorcystą. Starałem się na tym nie skupiać, ani przedstawiać się jako taki właśnie ksiądz. Chociaż być może przy niektórych tematach autorytet egzorcysty mógłby pewne treści uwiarygodnić. 

Myślę, że najwyższy czas, by już nie udawać, że jest się kimś innym. Rzeczywiście jestem egzorcystą Archidiecezji Warszawskiej.

Jednocześnie gdy robię ten mój "coming out", informuję, że dalszą część mojego bloga będę prowadził pod innym adresem www.

Wprawdzie ta strona jest dopiero w trakcie kształtowania, to jednak zapraszam zatem na stronę: http://xjacek.bartymeusz.pl. Można też zaglądać na różne strony z tej samej domeny internetowej.

Zatem do zobaczenia/usłyszenia.

środa, 17 września 2014

Bramy piekielne go nie przemogą

Od jakiegoś czasu chodzi mi po głowie, by napisać pewną rzecz na tym blogu. Mam nadzieję, że jeszcze na ten temat nie pisałem :). 

Kilka tygodni temu, gdy w niedzielnej Ewangelii padały pytania o to "za kogo ludzie uważają Syna Człowieczego", pojawia się także tzw. obietnica prymatu św Piotra. Rozważając wtedy tę Ewangelię w sposób szczególny zatrzymałem się na słowach "bramy piekielne go nie przemogą". To oczywiście słowa o Kościele Chrystusowym. Niby nic nadzwyczajnego - wielokrotnie te zdanie słyszałem. Jednakże wtedy to uświadomiłem sobie, że Jezus nie obiecał nikomu osobiście, czy też innej grupie ludzi, że piekło go nie zniszczy. W tej chwili nawet sobie uświadamiam, że Jezus, przy pewnej okazji, mówił takie słowa: "niebo i ziemia przeminą...". Zatem odporność Kościoła na zniszczenie ze strony szatańskiej jest nie mniejsza niż trwałość całej ziemi, a nawet (przynajmniej w pewnym sensie) nieba. 
 
Dlaczego istotne jest to spostrzeżenie? Ileś ludzi nie rozumie, że w walce duchowej - szczególnie w przypadku zniewolenia demonicznego lub opętania - istotną rolę pełni Kościół. Są osoby, które przez kilka lat nie chodzą do kościoła (a tym bardziej do spowiedzi), a nie widzą problemu szukania pomocy u egzorcysty. 

Ileś innych osób po modlitwie o uwolnienie nie zamierza się mocniej angażować w życie Kościoła - w tym systematycznie korzystać z sakramentów, oraz wejść do jakiejś małej i żywej wspólnoty w Kościele. Wydaje się tym osobom, że ksiądz zrobił swoje, ileś to pomogło, a więcej nie potrzeba nic robić. Tylko "być dobrym człowiekiem". No i tu może pojawić się problem. A nawet często się pojawia. Jezus w jednym z fragmentów Ewangelii mówił o tym, że zły duch często wraca do człowieka, a nawet bierze siedem złośliwszych duchów niż on i stan człowieka staje się gorszy niż wcześniej. 

Jak się zatem zabezpieczyć? Na pewno nawrócić się i przylgnąć do Boga. Ale czy to wystarczy? Tu właśnie istotna jest wcześniejsza refleksja. Jezus o żadnej osobie (nawet najświętszej, nawet o św. Piotrze) nie mówił, że bramy piekielne jej nie przemogą. Ale właśnie dotyczy to Kościoła. Jeśli człowiek chce się chronić przed atakiem szatana, to powinien to robić w Kościele. I to nie wystarczy tylko mówić o sobie, że jest się katolikiem. Ba... Nie wystarczy nawet chodzić co niedzielę do kościoła. Ważne, aby być mocno zaangażowanym w życie Kościoła - przyjmować sakramenty oraz wraz z innymi ludźmi zgromadzonymi w kościelnych wspólnotach - wzrastać w świętości i łasce Bożej. Pamiętajmy, że Jezus przez autora Apokalipsy mówił: "Obyś był zimny albo gorący". Ponieważ zazwyczaj osoba, która doświadczyła wyjścia ze zniewolenia wie, że lepiej nie być zimnym w sprawach Bożych, to ważne, aby powalczyła o gorącą relację z Bogiem. Tylko w ten sposób może czuć się względnie bezpieczna, wierząc, że Kościół jako wspólnota wesprze ją w walce z szatanem i nie pozwoli dać się zniszczyć.

poniedziałek, 21 lipca 2014

Przerwa w urlopie

Mam aktualnie urlop. Za mną 3 tygodnie różnych wyjazdów. Dosyć intensywnych. A to byłem na kursie "Mojżesz", a to kąpałem się w morzu przy kilku różnych plażach. A to byłem w kilku sanktuariach. A to modliłem się o uwolnienie - tak nad pojedynczymi osobami, jak i nad ponad setką Włochów w trakcie jednego nabożeństwa spontanicznie zorganizowanego. Można by tu dużo pisać, jak pięknie Bóg działał. Być może coś jakiś czas coś się tutaj pojawi.

Iluś ludzi pyta się o zmęczenie. Owszem trochę fizycznie jeszcze trzeba dojść do siebie. Ale kilka dni, które pozostały do kursu Bartymeusz, powinny wystarczyć. Na pewno jednak odpocząłem psychicznie. A to dla mnie niezmiernie ważne, szczególnie przed czekającymi mnie rekolekcjami. 

Tak, czy inaczej - dobry czas za mną. Mam nadzieję, że dobry także i przede mną. Co do Bartymeusza, to lista osób zasadniczo się wyklarowała. Jednakże pojedyncze osoby zrezygnowały i w sumie jeszcze ze 2 osoby możemy przyjąć. Zatem, jeśli masz wolny koniec tego tygodnia, i nie wiesz, co z tym zrobić, to na stronie kursu Bartymeusz (link obok) zapisz się jeszcze dziś.

czwartek, 26 czerwca 2014

Nowe Życie

Nie... teraz nie będzie tekst o kolejnym kursie Szkoły Nowej Ewangelizacji o nazwie takiej, jak tytuł tego posta. Chociaż na takowy kurs jak najbardziej zapraszam. Będzie o pewnym ożywieniu mojego życia. Nie wiem na jak długo, ale na obecną chwilę stało się to faktem.

Jak? Dzięki modlitwie wstawienniczej, której się poddałem. Na zakończenie roku szkolnego ja wraz z moją ekipą postanowiliśmy się wszyscy nad wszystkimi się pomodlić. Ja czułem, że potrzebuję tej modlitwy. Modlę się wiele nad ludźmi. A nade mną mało kiedy ktoś się modli. Jedyną wątpliwością było pytanie, o co konkretnie poprosić na modlitwie. Jezus Bartymeusza też pytał "co chcesz, abym Ci uczynił?". A wbrew pozorom nie zawsze jest to takie oczywiste. Kiedy stawałem do modlitwy, do głowa przyszły mi słowa o tym, że Bóg wydobywa nas z grobów (to od proroka Ezechiela). I uświadomiłem sobie, że właśnie tego potrzebuję - by Bóg mnie na nowo ożywił. Już w trakcie modlitwy czułem, że Bóg działa. Ale jak to było we wczorajszej Ewangelii "po owocach poznacie". I tak właśnie się stało. Właśnie wczoraj. Dostałem nowe siły, nowe przynaglenie do pracy nad kursem Bartymeusz. A także ileś nowych pomysłów w tej sprawie.

Co mam zatem powiedzieć? Chwała Panu! Te wydarzenia potwierdzają, że Bóg jest ponad nami, że prowadzi nas; że zależy Mu na kursie Bartymeusz. I tam, gdzie pojawia się nasza słabość, tam On przychodzi ze swoją mocą. I chociaż my nie bardzo wiemy, co i jak będzie, to jednak prawdą jest, że Bóg wie, co robi. A nam pozostaje Mu po prostu zaufać i na ile się da współpracować. Jezus nie oczekuje jakichś wielkich rzeczy od nas, ale wierności Jemu i wytrwałości w zakresie takim, w jakim jesteśmy stanie.

wtorek, 24 czerwca 2014

O wężu ogrodowym - czyli kwestia przebaczenia i Bożej miłości

Dziś przyszła mi do głowy myśl, by użyć przykładu węża ogrodowego (zwanego szlauchem) na opisanie sprawy otwarcia się na Bożą miłość. Przykład bardzo podobny już nieraz stosowałem do kwestii przebaczenia innym osobom. I może od tego zacznę opis, o co w tym przykładzie chodzi.

Wąż ogrodowy najczęściej jest podłączony do jakiegoś kraniku w ścianie, bądź po prostu do źródła wody. Jednocześnie przy wylocie wody z tego węża jest drugi pewnego rodzaju kranik. Aby woda mogła przepływać przez wąż i np. podlewać kwiatki w ogródku, potrzebne są odkręcone obydwa kraniki - przy ścianie i przy wylocie wody. 

Przykład działania takiego ogrodowego węża może być użyty w zrozumieniu działania przebaczenia drugiej osobie. Jakże często ludzie zranieni przez inną osobę mówią, że przebaczą tylko wtedy, gdy z drugiej strony wyjdzie prośba o przebaczenie. I niestety bardzo często te osoby mogą się nie doczekać uzdrowienia relacji osoby skrzywdzonej z krzywdzącą. Oczywiście byłoby prościej, gdyby obydwie strony zdawały sobie sprawę z krzywdy, która została wyrządzona. Ale często krzywdę dostrzega tylko osoba, która poczuła się dotknięta. 

Co w takim przypadku zrobić? Przykładem może być tutaj tytułowy wąż ogrodowy. Jeśli chcemy, by Bóg uzdrowił relację między dwoma osobami, którą można przedstawić w obrazowy sposób przepływającej przez szlauch wody, potrzeba odkręcić kran na dwóch końcach węża. Nieraz jak pierwszy potrzeba odkręcić swój "kran", poprzez przebaczenie i modlitwę w intencji tej relacji. To ma szansę przyśpieszyć otwarcie drugiego "kranu" i uzdrowienia relacji.

Warto jednak mieć świadomość o jaką modlitwę tu chodzi. W ostatnich dniach rozmawiałem z kilkoma osobami. I w przypadku przynajmniej dwóch osób pojawił się podobny schemat. Osoba, która czuła się systematycznie raniona przez inną, zaczęła się modlić o zmianę tej osoby krzywdzącej. Jednakże nie było widocznej żadnej zmiany zachowania. Dopiero, gdy te skrzywdzone osoby zaczęły się modlić za samych siebie, by potrafiły tamtą osobę kochać i z nią żyć, zauważały, że w dosyć krótkim czasie osoba krzywdząca mocno zmieniła swoją postawę. W tych sytuacjach wyraźnie widać działający przykład węża ogrodowego. Dopiero, gdy zajęły się swoim "kranem", także i drugi "kran" się otworzył i popłynęła uzdrawiająca woda.

Refleksja podobna do powyższej, ale dotycząca doświadczenia Bożej miłości, pojawiła się dziś w mojej głowie. Często dopóty nie doświadczymy Bożej miłości, dopóki będziemy zamknięci na Pana Boga np. poprzez grzech, brak przebaczenia itp. Ale także woda przez wąż ogrodowy nie poleci, jeśli nie pozwolisz, by ona leciała dalej. Innymi słowy - jeśli chcesz zatrzymać miłość Bożą tylko dla siebie, nie zobaczysz jej owoców i jej nie doświadczysz. Jednakże, kiedy zaczynasz dzielić się miłością, którą otrzymujesz, Bóg tej miłości daje więcej. Zatem: jeśli chcesz, doświadczać Bożej miłości, pozwól, by inni tej miłości doświadczali także dzięki Tobie.

To trochę jak z tym Morzem Martwym i Tyberiadzkim w Ziemi Świętej. To morze (Tyberiadzkie), które przekazuje wodę dalej, żyje. A morze, z którego nie wypływa żadna rzeka, jest jak jego nazwa wskazuje - martwe. 

Reasumując te wątki: chcesz doświadczyć szczęścia? - czy to Bożej miłości, czy uzdrowienia relacji z kimś innym? Nie czekaj na innych, a nawet na Boga. Sam zacznij z miłością działać, a Bóg będzie błogosławił i dawał tyle, ile potrzeba.

piątek, 20 czerwca 2014

Nowa parafia

Już wiele wiem. Wiele, bo przecież nie wszystko. 26 sierpnia zacznę moją posługę w nowej parafii. Zatem w obecnej parafii mam być dokładnie (co do dnia) rok. 

Nie będę pisał, jak to było, bo niedawno o tym pisałem. Napiszę raczej o moich nadziejach i oczekiwaniach na przyszłość. Pewno mniej będzie grup pod opieką, mniej siedzenia w kancelarii. Za to zapewne sporo więcej spowiedzi - takie to miejsce. A do tego parafia chyba ze 3 razy większa (a przynajmniej 2) od mojej obecnej. Szkoły będę miał podobnie jak do tej pory. Będzie można spokojnie wypełniać moje posługi pozaparafialne. Jest także wstępna zgoda na odprawianie Mszy św. z modlitwą o uzdrowienie i uwolnienie. I... chyba jeszcze najważniejsze: Proboszcz jest człowiekiem, z którym da się rozmawiać. Jest otwarty na wiele spraw, a jednocześnie w nim raczej dużo pokory. 

Więc zapowiada się w miarę nieźle. Oczywiście nie oczekuję doskonałej parafii. Bo takiej nie ma na ziemi. Nie da się iść przez chrześcijaństwo bez krzyża. Więc pewno krzyż też się pojawi. Ale na obecną chwilę cieszę się. A co będzie dalej? Bóg wie. A On wie, co robi.

niedziela, 15 czerwca 2014

O Trójcy Świętej - homilia z 18.05.2008.

Jakiś czas temu byłem w Błoniu, parafii św. Trójcy, w której się wychowałem. W ołtarzu kościoła znajduje się duży obraz, na którym widać stojących na kuli ziemskiej starca oraz młodszego człowieka z krzyżem oraz fruwającego nad nimi gołębia. Oczywiście obraz przedstawia prawdę w sposób szczególny dzisiaj czczoną. Trójca Święta, to Bóg Ojciec (przedstawiony jako starzec), Syn Boży (z krzyżem) oraz Duch Święty (często przedstawiany jako gołębica). Warto sobie uświadomić kto należy do Trójcy Świętej, bo nieraz spotkałem się z włączaniem do Niej Maryi, albo wręcz sama Trójca bywa mylona ze Świętą Rodziną z Nazaretu.

Obraz z Błonia wyraźnie pokazuje nam 2 osoby i jednego gołębia - oddzielone od siebie. Jak to się, zatem, ma do tajemnicy dzisiejszego dnia? Jak trzy osoby mogą stanowić jedno? Niejaką odpowiedzią na to pytanie może być właśnie rodzina. Jest ona jedna, a składa się nieraz z trzech członków. Tak ojciec, jak i matka, mają inne zadania w życiu i w rodzinie. Jednakże tym, co ich łączy jest miłość. Owocem tej miłości jest dziecko, którego pojawienie się na świecie zazwyczaj zdecydowanie cementuje związki małżeńskie rodziców. Warto sobie przy okazji wyjaśnić, że chociażby z tego powodu, że nasze rodziny mają być przesiąknięte miłością na wzór Trójcy Świętej, iż miłość małżonków musi być płodna i otwarta na innych - w tym głównie na owoce miłości, jakimi są dzieci.

Trochę inne wyjaśnienie możliwości pogodzenia jedności Boga z trzema osobami da się znaleźć wjeżdżając do tegoż Błonia. Herbem tego miasta jest trójząb, zakończony koniczynkami. Sam w sobie trójząb jest przykładem jednej rzeczy, która składa się trzech zakończeń. Podobnie dobrym przykładem Trójcy Świętej jest koniczyna, którą widujemy nie tylko na łące, ale także na wspomnianym herbie. Koniczyna, chociaż jest jedna prawie zawsze ma trzy liście. Da się zatem pogodzić trzy oddzielne rzeczy w jednej.

Można by próbować jeszcze szukać innych przykładów, które mimo, że są trzy, tworzą jedną całość, ale nigdy nie będziemy mieli pełnego wyjaśnienia tajemnicy Trójcy Świętej. Tak naprawdę nie da się tego do końca zrozumieć. Wiedział o tym św. Augustyn i wielu świętych, którzy chcieli dzisiejszą tajemnicę zgłębić. Potrzeba czegoś więcej. Potrzeba odpowiedniej łaski z nieba - niemalże takiej, jaką otrzymał w dzisiejszym pierwszym czytaniu Mojżesz. Potrzeba, aby Bóg nam się objawił. Oczywiście trudno, abyśmy mogli tak jak jeden z najważniejszych ludzi w historii zbawienia, na ziemi oglądali Boga twarzą w twarz - to nas czeka dopiero w niebie. Jednakże bez Objawienia nadprzyrodzonego, tajemnicy Trójcy Świętej nie zrozumiemy. Ale Bóg nam się objawił. Przyjście Jezusa na świat pozwoliło nam poznać i zobaczyć Boga. Chrystus mówi: „Kto Mnie widzi, widzi Tego, który Mnie posłał” (J 12,45). Jezus objawił się i swojego Ojca apostołom, ale także i nam objawia. To otwarcie się na Chrystusa - na Jego Słowo i łaski pozwoli nam lepiej zrozumieć i uwierzyć. Wszak nieprzypadkowo św. Paweł pisze, że „wiara rodzi się z tego, co się słyszy” (Rz 10,17). 

Moi drodzy! Dzisiejsza uroczystość objawia nam ogromną tajemnicę - Bóg, mimo tego, że jest jeden, jest w trzech osobach. Trudno to zrozumieć. Korzystajmy z różnych przykładów, które pomogą nam uwierzyć, ale pamiętajmy, że do tej prawdy możemy dojść tylko poprzez łaskę od Boga. Chcąc w to uwierzyć, otwierajmy się na Słowo Boże, przyjmujmy Boga do serca, w sakramencie Eucharystii i przez dłuższy trwajmy w Chrystusie na dobre i na złe, a wiele rzeczy nam się wyjaśni i otworzą się oczy naszego serca na dzisiejszą i inne tajemnice.

piątek, 13 czerwca 2014

Translokaty A.D. 2013.

UWAGA. Ten post napisałem 20 czerwca 2013 roku. Nie opublikowałem. Ale ponieważ niedługo zapewne pojawi się kwestia kolejnych translokat, to dziś tamten tekst jednak upubliczniam - w kategoriach przygotowania do następnych dekretów mówiących o zmianach miejsca posługi kapłanów. Niech ten tekst pomoże zrozumieć czytelnikowi, jak trudną kwestią są zmiany parafii. Nie tylko dla parafian, ale i dla samych zainteresowanych. A jednocześnie czytając ten tekst można powiedzieć "chwała Panu" i uświadomić sobie, że mimo ludzkich oporów, Pan Bóg naprawdę działa.

Słyszałem kiedyś w kategoriach czarnego humoru żarcik, który chyba niezbyt dobrze świadczy o kapłanach. Mianowicie jeden z księży po przyjściu do parafii mówi do różnych znajomych, że nie warto się w tej parafii angażować, bo i tak prędzej, czy później z tej parafii odejdzie.

Powiem szczerze, że mnie wkurzyło takie sformułowanie. Przecież jako kapłani mamy dawać siebie całego. Mamy być jak Jezus, który mówił "bierzcie i jedzcie, to jest Ciało moje". Jezus nic sobie nie zostawił, został całkowicie ogołocony i opuszczony.

Ale tak patrząc na obecne dni, gdy wiem, że w tej parafii zostanę jeszcze tylko dwa miesiące (wliczając w to urlop), to jednak pojawia się pytanie: a może nie warto było się tak angażować? Może, gdybym tyle serca w to nie wkładał, to by nie bolało odejście? Tak to jest, że gdy człowiek daje serce, to gdzieś w tym drugim (czy innych) kawałek siebie zostaje. To dotyczy tak małżeństwa, jak i kapłaństwa. I kiedy trzeba się rozstać, to czuję się, jakbym tracił kawałek siebie, swojego serca. Z jednej strony wiara mówi, że to wszystko ma sens i wiem, że tak trzeba, a z drugiej strony jakoś smutno. 

Tym bardziej, że w tej parafii, przez minione 5 lat tyle się działo. Jezus wywrócił w tym czasie moje życie niemalże do góry nogami. I to nie rozwalił, ale wybudował inne - nowe, oparte na bliskiej z Nim relacji. Tutaj byłem świadkiem pierwszych fizycznych cudów, modlitw o uwolnienie, a nawet egzorcyzmów. Tutaj Bóg pomógł mi się zaakceptować i pokochać i bardziej uwierzyć w siebie i to, że to On mnie wybrał, powołał i postawił w tym miejscu. I chociaż, gdy tu przychodziłem, we mnie było sporo oporów, to jestem pewien, że to wszystko miało sens. To w trakcie bycia w tej parafii i otwierania się na Ducha Świętego poczęła się po modlitwach i urodziła długo oczekiwana moja bratanica i chrześnica Ania. A także w trakcie pobytu tutaj zmarła moja mama. A ludzie, którzy mnie otaczali (otaczają) stali mi się tak bliscy, jak rodzina, że gdzieś ból po stracie mamy nie był aż taki straszny. Tutaj też Bóg mnie nauczył dużego zaufania Jemu. I dlatego mam wewnętrzny pokój, że tam, gdzie mnie posyła, też będę potrzebny. A ci księża, którzy przyjdą do tej parafii po mnie, też przychodzą po coś.

Ale mimo mojej ufności i pokoju w sercu pojawiają się łzy i jakoś przykro. Bo to tak, jakby na całe życie człowiek rozstawał się ze swoim dzieckiem. Tak przez pokolenia w Kościele było i tak pewno będzie dalej. Przypomina mi się, jak św. Paweł rozstawał się z jedną ze swoich wspólnot, wiedząc, że jedzie do Rzymu po śmierć. Dużo też tam było płaczu, miłości i troski. I czuję, że tak też jest w moim przypadku. 

Ale proszę Boga, aby te moje (nasze) łzy przemienił w radość. A to, co przez 5 minionych lat się tu dokonało, wydaje obfity plon w sercach - tak moim, jak i ludzi, których tu zostawiam. A niech dodatkiem pełnym nadziei będzie fakt, że przecież nie jadę do Rzymu na śmierć, ale do parafii oddalonej o dziesięć kilometrów. Zawsze można się spotkać i pocieszyć się i podzielić tym dobrem, które się dokonało i jak wierzę, nadal będzie.

czwartek, 12 czerwca 2014

Trudny czas

Jakoś ostatnio mi strasznie trudno. Nie wiem dlaczego. Pojawiają się jakieś stany depresyjne. Może (tzn. mam nadzieję, że) nie jest to jakaś depresja kliniczna. Ale nic mi się nie chce. Mało we mnie radości, zaangażowania. Jakaś totalna pustynia, tylko chyba jeszcze resztki wody mam i być może za mało szukam źródła, wody żywej.

Nie wiem, skąd to się bierze. Myślę, że to czas oczekiwania na zmianę. Za niecały tydzień powinny być ogłoszone dekrety o translokatach. Prawie na pewno zmienię parafię po roku tu pobytu. I nawet dochodzą głosy, gdzie mam pójść. Ale oczekiwanie na te dekrety jest strasznie dla mnie męczące. Nie lubię oczekiwać na takie rzeczy, nie będąc pewny, co będzie. Już w sercu jestem przygotowany na zmianę. Ale gdzieś jest wątpliwość, co by było, gdyby jednak nie było tej zmiany. Albo, gdybym miał pójść zupełnie dokąd indziej, niż się spodziewam. Chyba brakuje mi cierpliwości. Czuję się, jakbym miał zaraz wejść na jakiś ważny egzamin. Przy czym problemem nie jest kwestia, czy zdam, ale samo oczekiwanie. Dosyć bierne oczekiwanie.

Ja ogólnie lubię, gdy się coś dzieje. Ostatnio sporo się działo. A to systematyczne modlitwy nad ludźmi, a to Noc Świadectw na Mokotowie i modlitwa nad kolejką ludzi. Później było czuwanie przed Zesłaniem Ducha Świętego. Piękna sprawa. A teraz emocje opadły. W sumie na horyzoncie przede mną i te zmiany i kurs Bartymeusz. Z tym kursem jest tak, że jeszcze trzeba go trochę poprawić, coś przygotować. I to powinno mnie mobilizować. Ale w mojej świadomości jest, że w sumie, to co było 3 miesiące temu nie jest złe. A do tego najbliższego kursu został ponad miesiąc. "Tylko" miesiąc, który w mojej głowie siedzi jak "aż" miesiąc.

Brakuje mi jakiejś mobilizacji. Brakuje bodźca. Trochę to pewno konsekwencja mijającego roku, kiedy trudno było o jakąś inicjatywę w parafii, bo gdy się pojawiała, to była torpedowana. Brakowało żywej wspólnotowej modlitwy. Brakowało jakiejś formacji. Nawet jakikolwiek kontakt z młodzieżą, jakim było przygotowanie do bierzmowania, kończy się totalną porażką. Wprawdzie w ciągu roku przez przygotowanie przewinęło się "aż" 11 osób, to w tej chwili można cokolwiek mówić o 8. Z tego frekwencja na spotkaniach przekraczająca 80% dotyczy max. trzech osób. Nikt z kandydatów nie zdecydował się na wyjazd na kurs Filip, na który zapraszałem. Zawsze było coś innego ważniejszego. Nawet nie było komu pójść na spotkanie z biskupem w ramach diecezjalnych obchodów Światowego Dnia Młodzieży, by złożyć podania z prośbą o bierzmowanie. Dawno powinienem był prawie wszystkich wyrzucić. A to, że nie wyrzuciłem, to chyba tylko kwestia tak małej ilości osób. Może nie dorośli do pragnienia miłości Bożej? Może byłem zbyt łagodny? Jedna osoba się zgodziła, byśmy się pomodlili nad nią o Ducha Świętego. Ciekawostką jest to, że ta osoba uważa się, że jest zbyt słabej wiary, by iść w tym roku (po wakacjach) do bierzmowania. A ja chyba tylko ją bym dopuścił. W sumie cieszę się, że decyzje o dopuszczeniach będzie podejmował mój następca. Ta sprawa bierzmowania jest taką smutną "wisienką na torcie" tego trudnego czasu w mijającym roku.

To, co teraz przeżywam, to chyba konsekwencja tego wszystkiego. Czuję się jak rozładowany akumulator. A z pustego, to i Salomon nie naleje. Takie wydarzenia, jak sobotnie czuwanie, to było coś, co mi potrzeba. Ale nie łatwo naładować rozładowaną baterię. Potrzeba czasu, potrzeba bodźca, potrzeba rozbudzenia pragnienia.

Pan Bóg oczywiście o mnie nie zapomina. I ileś miłych spraw zsyła. Trochę przyśpieszyły ostatnio (po niedawnym marazmie) zapisy na Bartymeusza. Zostało obecnie około 10 miejsc. I nie ma w tej chwili zagrożenia, że być może trzeba by ten kurs odwoływać z powodu braku chętnych. Kolejna miła informacja, to wczorajszy telefon od znajomej siostry zakonnej - mojej wychowanki. Wczoraj wieczorem zadzwoniła dziękując za modlitwę. Miała mieć operację wycinania jakiegoś polipa. Nawet nie pamiętam skąd. Miesiąc temu na badaniu wyszło, że ten polip cały czas rośnie i ma 11 cm długości. Jakże wielkim zaskoczeniem było to, że na wczorajszym badaniu bezpośrednio poprzedzającym operację lekarze nie znaleźli żadnego polipa i operacja okazała się niepotrzebna. Po ludzku się w głowie nie mieści. Chwała Panu.

Jak widać ostatnie tygodnie/miesiące, to mieszanka wielu dobrych rzeczy z okresem ogromnej pustyni, oczyszczania. Ileś osób (zazwyczaj najbliższych) przez to ranię, chociaż najczęściej jest to okazja, do pełniejszego uzdrowienia naszych relacji. Jedna z tych osób miała poznanie, bym przez ręce Maryi, której serce było bardzo zranione (przebite mieczem boleści) mógł poznawać moje zranienia i poddawać pod uzdrowienie. Może właśnie ten czas. Może właśnie Bóg dopuszcza mój trudny stan, bym sobie to wszystko pouświadamiał. Być może muszę dotknąć dna, w którym nic innego mi nie zostanie, poza wołaniem Boga o Jego łaskę. Pewno Jezus chce mi uświadomić, że te różne ziemskie rzeczy i radości są niczym względem Bożej mocy i miłości. A jednocześnie chce pokazać, że On może działać przeze mnie także wtedy, gdy sobie nie radzę i doświadczam swojej nędzy. A może wręcz szczególnie wtedy. Może jednak Bóg chce, bym namacalnie doświadczył tego, co teoretycznie wiem, a powiedział św. Augustyn: "Stworzyłeś nas bowiem jako skierowanych ku Tobie. I niespokojne jest serce nasze, dopóki w Tobie nie spocznie."

Potrzeba mi chyba tego spoczynku w Bogu.

środa, 11 czerwca 2014

Co człowiek sieje...

Rozmawiając z różnymi osobami, także księżmi, słyszę wiele negatywnych głosów o postawie osób, z którymi mają kontakt. Lubimy narzekać na obsługę sklepową, na niekulturalnych kierowców, także na osoby załatwiające jakieś sprawy w kancelarii parafialnej itp.

Oczywiście z różnymi ludźmi się spotykamy. Jedni są gorsi, inni lepsi. Ale nieraz słysząc od pewnych osób, kto coś od nich chciał i jak reagował, dochodzę do wniosku, że ja mam bardzo mało takich sytuacji, a wręcz niektórych w ogóle. Zastanawiam się z czego to wynika. Może osoba, która mi opowiada o spotkaniu z inną, niekulturalną (czy wręcz chamską), trochę przekoloryzowuje. Wiem, że są takie osoby, które lubią robić z igły widły i w miarę normalnej sytuacji dostrzegają potwora. Podobnie jak to Stefek Burczymucha dostrzegł jakiegoś potwora, który okazał się małą szarą myszką.

Ale myślę, że jednak ileś razy te osoby, z którymi rozmawiam, rzeczywiście spotykają się z osobą, która bardzo denerwuje. I znowu tu powraca pytanie, dlaczego u mnie aż tyle tego nie ma. A wręcz dlaczego spotykam się z ilomaś pozytywnymi reakcjami - nawet w sytuacji załatwiania trudnych spraw, bądź odmowy wydania zaświadczenia, o które prosi petent w kancelarii.

Pewna refleksja przyszła mi dziś do głowy w tym temacie, gdy byłem w sklepie. Robiłem zakupy w dużym hipermarkecie. Byłem ubrany na świecko. Prawie na pewno kasjerka nie ma szans mnie znać, jako księdza. Więc jej reakcja do mnie była, jak do jakiegoś normalnego faceta, który robi zakupy. Wyciągając z wózka zakupy (albo chwilę wcześniej) rozwaliło mi się opakowanie serków homogenizowanych. Ileś moich towarów było wymazanych tym serkiem. Pani pracująca na kasie, najwyraźniej widząc moje zażenowanie całą tą sytuacją, wyjęła jakiś papierowy ręczniczek i mi te towary po kolei powycierała. Trochę to trwało. Ja podziękowałem i przeprosiłem za kłopot. A z tyłu kolejki podniosły się głosy oburzenia, że pani się mną zajmowała.

I właśnie wtedy sobie uświadomiłem odpowiedź na pytanie, dlaczego jedni mają wiele negatywnych reakcji swoich adwersarzy, a ja w miarę spokojnie przeżywam różne reakcje ludzi, a nieraz wręcz spotykam się z miłą reakcją ludzi. (Oczywiście nie jest to zawsze, ale dosyć często). Odpowiedź jest chyba w tytule tego posta. To kawałek cytatu z Ewangelii. Co człowiek sieje, to i zbiera. Staram się być kulturalny i z miłością (na ile potrafię) podchodzić do drugiego człowieka, nawet, gdy muszę mu odmówić wydania oczekiwanego zaświadczenia w kancelarii. I myślę, że ta miłość do mnie wraca. Tam, gdzie tej miłości z mojej strony brakuje, tam i mocno po głowie dostaję. Jednocześnie ci ludzie, którzy narzekają na chamstwo i oszustwa ze strony innych, sami świętoszkami nie są.

To tak chyba jest, że jak ktoś stara się budować królestwo Boga na ziemi, łatwiej je zauważa. A ci, którzy próbują siłą walczyć, siła się przeciw nim obraca.

Ja dziękuję Bogu za tę dzisiejszą kasjerkę. Ale dziękuję także Bogu, że mnie prowadzi przez to życie mimo wielu trudności. I nawet, gdy są sytuacje kryzysowe, nie daje mi zbytnio stracić głowy. Chwała Panu!

poniedziałek, 9 czerwca 2014

Refleksje po czuwaniu

Za nami Zesłanie Ducha Świętego. A także różne czuwania w wigilię tej wielkiej uroczystości. Prowadzone przez nas czuwanie było pełne mocy Ducha Świętego. Informacje zwrotne docierające do mnie były pełne wdzięczności i świadomości, że Bóg działał. Cały czas działał. W kościele było przynajmniej 7 księży, 1 kleryk (tylu się doliczyłem) a także kilka sióstr zakonnych. Nie jestem pewny, czy kogoś jeszcze nie było, gdyż nie wszyscy się afiszują, czy rzucają w oczy :).

Bóg działał w każdej z trzech części. Tak w trakcie Eucharystii, jak i modlitwach o uzdrowienie i uwolnienie oraz w trakcie uwielbienia połączonego z głoszeniem świadectw. Na koniec była także modlitwa indywidualna (wstawiennicza) nad ludźmi. Z zasady była ona o wylanie Ducha Świętego. Ale czasami były elementy innej modlitwy. 

Bardzo piękna była oprawa artystyczna modlitw. Zespół "JOŁ" śpiewał i prowadził modlitwy niemalże jak znane powszechnie zespoły uwielbieniowe. Kilkunastu wokalistów (w tym solistki obdarzone niezwykłym głosem), najróżniejsze instrumenty - w tym oprócz pianina (autopoprawka po jednym z komentarzy), gitar, także m.in. perkusja, skrzypce i kilka pomniejszych. Fajna sprawa.

Podobało mi się także wielbienie Boga flagami. Powiem szczerze, że trochę miałem obaw, jak to będzie w takim kościele. Ale przy kilkuset osobach na czuwaniu (do końca zostało pewno przeszło 300 osób) to miało sens. I to wielki sens.

Jezus był uwielbiony i posyłał realnie Ducha Świętego. Ducha, który daje miłość i pokój, a także daje charyzmaty uzdrawiania i uwalniania, świateł poznania i pozwalał ze wszystkich tych i innych charyzmatów korzystać.

To był naprawdę dobry czas. Dziękuję wszystkim, którzy w tym uczestniczyli. Szczególnie tym, którzy się angażowali. Jestem dumny z tych ludzi, bo czuję się za nich odpowiedzialny. Większość z nich w ostatnich latach przy mnie poznawało Jezusa i razem ze mną do Niego się zbliżali.

A jeśli Cię nie było? Cóż... Szkoda. Ale to Ty przede wszystkim jesteś stratny. Nie ja. Może kiedyś i gdzieś jeszcze będzie szansa coś takiego przeżyć. Nie zmarnuj następnej takiej szansy.

PS. Szkoda tylko, że nikt tego nie nagrywał, a przynajmniej nie robił zdjęć. Może następnym razem się poprawimy :).

czwartek, 29 maja 2014

Uzdrowienie i uwolnienie jako proces

Często w rozmowach z ludźmi pojawia się ich wątpliwość co do skuteczności działania Boga. Dotyczy to różnych modlitw, a także nabożeństw, o uwolnienie i uzdrowienie. Wiele osób nie widzi efektów modlitw. A jeśli nawet są one zauważalne, to bywają chwilowe. Często też jest tak, że Jezus przychodzi z łaską uzdrowienia lub uwolnienia. Ale jeszcze wiele spraw i ran pozostaje w człowieku. Dlaczego tak się dzieje?

Bardzo kluczowym zdaniem w Ewangelii, dotyczącym uwolnienia jest "Poznacie prawdę, a prawda was wyzwoli" (J 8,32). Niewątpliwie w tym zdaniu jest duża część odpowiedzi, jak doświadczyć wolności (w różnym sensie - także wolności od choroby). Śp. o. Rufus Pereira mówił kiedyś, że, aby uzdrowić kogoś, trzeba dokładnie poznać prawdę o przyczynach choroby. Zazwyczaj gdzieś jest jakiś korzeń zła, którego owocem jest choroba (bądź zniewolenie). I o. Rufus mówił, że jeśli znajdzie się przyczynę choroby, to wszelką chorobę można uzdrowić. Z drugiej strony niemalże nie da się uzdrowić choroby, nie znając jej przyczyny. Oczywiście piszę tu "niemalże", bo dla Boga nie ma rzeczy niemożliwych. Ale dla nas po ludzku potrzebna jest prawda o wszelkich przyczynach naszych problemów. Gdy znajdziemy te przyczyny, przebaczymy winowajcom (i często sobie, nieraz w pewnym sensie i Bogu), i oddamy to pod panowanie i działanie Jezusa, mamy dużą szansę na uzdrowienie.

Ale pojawia się pytanie, czemu często to nie wystarcza do uzdrowienia? Przyjrzyjmy się dłuższej wersji cytowanego przeze mnie fragmentu Ewangelii wg św. Jana: "Jeżeli będziesz trwać w nauce mojej, będziecie prawdziwie moimi uczniami i poznacie prawdę, a prawda was wyzwoli." (J 8,31-32). Widzimy tu pewne dodatkowe warunki potrzebne do poznania prawda, która to prowadzi do wolności. Trwać w nauce Jezusa. Trwać - tzn. w sposób trwały - stale. Aby trwać w nauce, to trzeba ją poznawać i ją wcielać w życie. A także mamy stawać się prawdziwymi uczniami Jezusa. Prawdziwy uczeń Jezusa, to nie tylko ten, kto słucha słów Nauczyciela, ale wciela je w życie. Głównym zadaniem ucznia Jezusa jest głoszenie Ewangelii: "Idźcie na cały świat i czyńcie uczniów ze wszystkich narodów". Można powiedzieć, że prawdziwym uczniem Jezusa jest ten, który następnego ucznia do Jezusa przyprowadzi. 

Nie da się ukryć, że takie warunki do poznawania prawdy i wolności, są trudniejsze niż "tylko" (lub "aż") szukanie prawdy. Ale należy stąd wyciągnąć wniosek, że mamy trwać w nauce Jezusa i głosić jego Ewangelię, potwierdzając Ją swoim świadectwem i przykładem życia, poprzez co pociągając innych ku Zbawicielowi. Tu ogromną pomocą, czy wręcz powinnością, jest zaangażowanie się w dzieła ewangelizacyjne Kościoła, najlepiej w jakiejś żywej ewangelizacyjnej wspólnocie.

Inną odpowiedź, pokazującą, że przyznanie się do prawdy nie musi od razu oznaczać całkowitej wolności i uzdrowienia, może dać zdanie z wczorajszej Ewangelii: "Jeszcze wiele mam wam do powiedzenia, ale teraz /jeszcze/ znieść nie możecie. Gdy zaś przyjdzie On, Duch Prawdy, doprowadzi was do całej prawdy" (J 16,12-13a). Jezus wyjaśnia, że, na obecną chwilę, nie każdy człowiek jest w stanie poznać całej prawdy o sobie. Byśmy mogli sobie z tą prawdą nie poradzić. Ona czasami wręcz potrafi zabić. Bóg odsłania nam prawdę o sobie tylko w takim zakresie, w jakim możemy ją przyjąć i wykorzystać ku dobru. Ale Jezus mówi o doprowadzaniu do prawdy dzięki Duchowi Świętemu. Z tego zdania wynika ważna rola Ducha Świętego. A także widać potrzebę procesu. "Doprowadzić" oznacza czynność rozłożoną w czasie. Podsumowując ten ostatni cytat można stwierdzić, że Jezus z troski przesiąkniętej miłością względem nas, na razie nie wszystko nam pokazuje, ale daje nam Ducha Świętego, który będzie nas prowadził (i doprowadzi) do całej prawdy. Do prawdy, która da wyzwolenie (i uzdrowienie). Ale oczywiście trzeba się na tego Ducha Świętego stale otwierać. I znów z pomocą przychodzi żywa, modląca się i zaangażowana wspólnota.

A co jeśli i to nie pomoże? Być może, będąc uczniem Jezusa, otwierając się na Ducha Świętego i wzrastając we wspólnocie, nie zostaniesz uzdrowiony z tego, co początkowo chciałeś. Ale Bóg pokaże Ci prawdę o co Jemu naprawdę chodzi. Zapewne doświadczysz Jego miłości i pokoju w sercu. I stwierdzisz (odkryjesz prawdę), że uzdrowienie według Twoich planów nie jest takie istotne, bo to, co Ci Bóg dał jest sporo lepsze i wspanialsze niż to mogłeś sobie nawet wymarzyć.

Czy warto zatem starać się o uzdrowienie? Oczywiście, że tak. Jezus chce Cię naprawdę uzdrowić. I wierzę, że uzdrowi Cię także z tego, co jest Twoim głównym zranieniem/zniewoleniem. Ale sporo ważniejsze jest, że poznasz Prawdziwą Miłość, dla której warto żyć. Zatem nie bój się wejść na drogę, którą Ci Jezus wskazuje. Nie bój się ogłosić Go jedynym Zbawicielem i Panem. Nie bój się stawać Jego uczniem i czynić kolejnych Jego uczniów. Nie bój się otworzyć na Ducha Świętego i zaangażować się we wspólnocie. Bo "doskonała miłość usuwa lęk" (1J 4,18). Zaufaj Panu, a nie będziesz żałować.

wtorek, 27 maja 2014

Czuwanie przed Zesłaniem Ducha Świętego w Warszawie

Jeśli jeszcze nie wiesz, co masz robić wieczorem 7 czerwca (czyli w Wigilię Zesłania Ducha Świętego), to zapraszam Cię zgodnie z tym, co na poniższym plakacie:



W programie m.in. Msza św. z modlitwami o uzdrowienie i uwolnienie oraz uwielbienie  ze śpiewem i tańcem z flagami, prowadzone przez Zespół Uwielbieniowo-Ewangelizacyjny "JOŁ". Wierzę, że Duch Święty, jako największy Dar dany nam przez Jezusa, przyniesienie także jakieś dary - niespodzianki.
Zapraszam. 

poniedziałek, 26 maja 2014

Św. Filip Neri - wolę niebo

Dzisiejszy patron - św. Filip Nereusz (albo Neri) - to wspaniały święty. Różne historyjki można o tym świętym poczytać, posłuchać. O jednej z nich słyszałem już jakiś czas temu. Został on wysłany przez papieża do pewnej Siostry Zakonnej, która podobno czyniła liczne cuda. Święty Filip poszedł do tej niewiasty i po wejściu do domu zdjął swoje zabłocone buty, a następnie poprosił ją, by te buty wyczyściła. Siostra się oburzyła i stwierdziła, że ona nie jest do takich rzeczy przeznaczona i nie będzie czyściła butów. Św. Filip wrócił do papieża i oznajmił, że niemożliwym jest by ta zakonnica czyniła cuda. Ponieważ tam, gdzie brakuje pokory, tam nie może być cudów.

Jeszcze kilka tygodni temu, powyższa historyjka była chyba moją jedyną wiedzą na temat dzisiejszego patrona. Sytuacja zmieniła się dosyć niedawno, kiedy to w moje ręce trafił film o św. Filipie Neri. Oryginalny tytuł tego filmu należy przetłumaczyć "Wolę niebo". To jeden z filmów z serii "Ludzie Boga". Przy czym trzeba uważać, bo w tej serii są aż dwa filmy poświęcone temu świętemu.

Film, który składa się z dwóch dosyć długich części, bardzo przeżyłem. Gdy rok temu na tym blogu pisałem o filmie "Cristiada", mówiłem, że bardzo płakałem. Na opisywanym dziś filmie też. I to nie płakałem z tragedii, które się dokonywały, ale ze szczęścia, jak pięknie Pan Bóg potrafi prowadzić swoje dzieło i ludzi, których do tego dzieła przeznaczył. Św. Filip Neri, który jest uznany za drugiego (po św. Piotrze) Apostoła Rzymu, był szaleńcem Bożym. Jego działania mogą niektórych irytować. Ale chyba tylko tych, którzy boją się postawić wszystkiego na Jezusa. Cuda, które się działy za przyczyną św. Filipa, także przeciwności losu, a nawet kłody rzucane przez niektórych ludzi Kościoła, potwierdzają świętość Filipa, a także pokazują nam radosną drogę do świętości. Ważnymi elementami tej drogi była pokora i posłuszeństwo. Nereusz przyjął na siebie różne czasowe ograniczenia swojej posługi, narzucone w wyniku intryg niektórych duchownych. Ale najważniejsze w tym wszystkim, że swoją postawą i owocami swojej pracy przekonał do siebie dwóch papieży, którzy w czasach reformacji, byli sceptycznie nastawieni do wszelkiego rodzaju nowości w Kościele.

Obejrzany film dał mi dużo takiej radości i chęci być takim świętym, jak dzisiejszy patron. A piosenka, którą śpiewały dzieci zebrane wokół św. Filipa, pt. "Preferisco il paradiso" (tytułowe "wolę niebo") - wielokrotnie mi towarzyszy w myślach i nuceniu sobie pod nosem.

Zachęcam wszystkich do obejrzenia tego filmu. Super sprawa. I życzę każdemu takiego Bożego szaleństwa. A także życzę, by w Kościele coraz więcej było takich Bożych szaleńców, którzy swoim zapałem bardzo wyraźnie pociągają innych do Chrystusa.

piątek, 23 maja 2014

Świadectwa z Bartymeusza

Może krótko napiszę, ale na stronie kursu Bartymeusz pojawiły się świadectwa osób, które przeżyły ten kurs w dniach 21-23 marca 2014.

Oto jedno z nich (napisane z perspektywy 2 miesięcy po kursie):

„Uczestnictwo w kursie Bartymeusz było dla mnie bardzo silnym doświadczeniem i wezwaniem do konkretnych decyzji. W moim przypadku Bóg działał zarówno w moim sercu jak i w sercu mojego męża. Chociaż mąż nawet nie chodzi do Kościoła poza ślubami, pogrzebami i chrztami. Po kursie widzę, że jego wrogość wobec Kościoła zmniejszyła się. Nasze relacje też się poprawiły i mamy wobec siebie dużo więcej wyrozumiałości. A ja pogodziłam się ze stratą dziecka, z którą myślałam, że byłam już dawno pogodzona. Przed wyjazdem i po nim pojawiły się pewne trudności, które tylko umocniły we mnie przeświadczenie, że Jezus przygotował dla mnie i dla mojej rodziny wiele dobrego. Uczestnictwo w Kursie zakończyło okres krótkiej, ale intensywnej pustyni, kiedy nie mogłam przychodzić na spotkania wspólnoty. Jestem przekonana, że to jeszcze nie wszystkie owoce tego czasu i wiary wszystkich osób związanych z kursem.” (Ewelina, 34 l.)

Więcej świadectw (w przyszłości jeszcze kilka będzie dodanych) na stronie http://kursbartymeusz.blogspot.com/p/swiadectwa.html

środa, 21 maja 2014

Nowe życie owocem modlitwy o uwolnienie

Chyba coś napiszę, aby nie wyglądało, że mój stary blog, to tylko pole dla reklamy dla prowadzonego przeze mnie i moich przyjaciół rekolekcji - kursu Bartymeusz.

Może trzeba się przeprosić z tym blogiem, bo jednak to fajna sprawa. Sam kilka postów z przeszłości przeczytałem i stwierdziłem, że jednak to ważne, aby czasami sobie przypomnieć, jak Bóg działa. I w tym momencie też napiszę coś, co dla kogoś w obecnej chwili może być ważne, a dla mnie może będzie ważne za ileś miesięcy (lub lat), gdy będę znowu przeglądał tego bloga.

Kiedyś ze znajomymi (tymi od kursu) modliliśmy się o uwolnienie nad pewną młodą kobietą. Już nawet do końca nie pamiętam, o co tam chodziło. Ale wiem, że bardzo pragnęła ona mieć dziecko. Miałem cichą nadzieję, że ta modlitwa pomoże otworzyć się na dar macierzyństwa.

Po iluś miesiącach (od tego czasu mija około 3 miesiące) spotkaliśmy się ponownie z tą kobietą. Okazało się, że w stanie błogosławionym nadal nie jest. Ale nadal w niej jest aktualna jakaś sprawa dotycząca ograniczenia wolności. W trakcie rozmowy, a potem podjętej modlitwy wyszło, że coś ta moja "bohaterka" w przeszłości zrobiła duchowego, co mocno utrudniło jej otwarcie się na dziecko.

I ten wątek podjąłem na modlitwie. W trakcie modlitwy kobieta ta miała spoczynek w Duchu Św., a w moim sercu pojawiło się przekonanie, by jej powiedzieć takie mniej więcej słowa: "za rok, będzie mnie pani szukać, by powiedzieć o dziecku".

Te przekazane światło przyniosło dużo radości. Ale gdy miesiąc później się spotkaliśmy nic nadal nie było wiadomo o dziecku. Kolejne dni płodne nie przyniosły poczęcia oczekiwanego potomka. Kilka tygodni później (łącznie to jakieś 1,5 miesiąca temu), dostałem przekazaną przez inną osobę mniej więcej taką informację: "Jestem w ciąży. Ale ponieważ jest ona zagrożona, więc nie mogę osobiście o tej radości powiedzieć. Proszę o modlitwę". 

Nie ukrywam, że w moim sercu pojawiła się ogromna radość. Oczywiście trzeba się modlić. Ale także dziękować Bogu, że daje życie tam, gdzie długo go nie było. I co więcej - zapowiada takie wydarzenia przez różne światła i proroctwa. Ciekawostką jest jednak to, że takiego typu proroctwa w moim przypadku zdarzają się niezwykle mało. To raczej te osoby mnie otaczające dostają więcej.

Tak sobie uświadomiłem, że te moje słowa rzeczywiście mogą być proroctwem także dlatego, że jest pewne podejrzenie, że po wakacjach będę pracował w innej parafii i moje "bohaterka" rzeczywiście będzie musiała mnie szukać, by mi o dziecku powiedzieć.
Tak, czy inaczej... Chwała Panu!

Lokomotywa do Bartymeusza


"Najpierw powoli jak żółw ociężale,
ruszyła maszyna po szynach ospale
Szarpnęła wagony i ciągnie z mozołem,
i kręci się, kręci się koło za kołem"

To powyżej, to oczywiście nie mój tekst, lecz "Lokomotywa" Tuwima. Ale te zdania opisują mi sytuację zapisów na kurs Bartymeusza. Jest już ileś osób chętnych. Na razie nie tak dużo, ale stopniowo "koło" za "kołem".

Docierają do mnie także głosy iluś osób, które myślą o zapisaniu się, ale na razie tego nie zrobiły. A może warto. Bo w Derdach aż tylu miejsc nie ma. I może się okazać, że te 2 miesiące, które zostały do rozpoczęcia kursu, nie muszą dawać przekonania, że jeszcze się zdąży. Bo może tak nie być.

Ja wierzę, że Jezus i tak zaprosił już te osoby, które mają być na kursie. I wierzę, że będzie nam błogosławił. I oczywiście można powiedzieć, że "jak mam tam być, to i tak będę". Tyle tylko, że może tu przypomnieć się zdanie Jezusa: "wielu jest powołanych, lecz mało wybranych" (Mt 22,14). A przypomnę tylko, że to zdanie nasz Zbawiciel powiedział w kontekście ludzi zaproszonych przez Króla poprzez swoje sługi.

Zatem, jeśli czujesz gdzieś głęboko w sercu, że Jezus Cię zaprasza na ten kurs, to nie zlekceważ tego zaproszenia.

PS. Na stronie naszej, warszawskiej, SNE (www.sne.waw.pl) jest już link do strony o Bartymeuszu


sobota, 17 maja 2014

Kurs Bartymeusz

Dawno nie pisałem i chyba na razie jeszcze nie będę pisał. Może za jakiś czas. To też nie jest tak, że nie mam pomysłów, co by tu napisać. Ale często brakuje czasu, a nieraz po prostu brakuje jakiejś motywacji. Cieszę się, że w sumie na mojego bloga było blisko 30 tys. wejść. Pewno gdybym pisał, byłoby więcej :).

Chciałbym podzielić się z Tobą doświadczeniem pewnych rekolekcji, które z grupką zaprzyjaźnionych osób, stworzyłem od zera i poprowadziłem.

To rekolekcje - w metodologii Szkół Nowej Ewangelizacji (związanych z Jose Prado Floresem z Meksyku) - Kurs Bartymeusz. Jest to kurs o uzdrowieniu i uwolnieniu.

Pierwszy ten kurs poprowadziliśmy 2 miesiącu temu, dla mojej Wspólnoty z poprzedniej parafii. Sporo na tym kursie się działo. Bóg działał z mocą i dotykał wielu serc. Wprawdzie nieraz na owoce takich rekolekcji trzeba trochę poczekać, to nawet i pierwsze reakcje były pokazujące, że Bóg działał i działa.

Po pierwszym kursie zebraliśmy się i pomodliliśmy, pytając Boga, co dalej. Różne proroctwa, które Bóg przekazywał, potwierdzają, że nasz Pan chce, byśmy dalej robili. Zapewnia nas o swoim błogosławieństwie i już szykuje osoby, które mają się pojawić na następnym kursie.

Wprawdzie kurs w pierwotnej wersji był w wersji weekendowej, to jednak z powodu natłoku różnych rzeczy, które działy się, zmuszeni jesteśmy rozszerzyć ten kurs o jeden dzień. I dlatego rozpoczynać się będzie w czwartek wieczorem i potrwa do obiadu w niedzielę. Najbliższy taki kurs mamy poprowadzić w okolicach Warszawy w dniach 24-27 lipca 2014.

Jeśli Cię to zainteresowało, to zachęcam, byś spojrzał na stronę o tym kursie (to poniekąd drugi mój blog - na razie jeszcze nie ostateczna wersja). Można ją znaleźć tu: http://kursbartymeusz.blogspot.com.