Blog przeniesiony

Informuję, że od listopada 2014 niniejszy blog jest prowadzony na nowej stronie xjacek.bartymeusz.pl

czwartek, 12 czerwca 2014

Trudny czas

Jakoś ostatnio mi strasznie trudno. Nie wiem dlaczego. Pojawiają się jakieś stany depresyjne. Może (tzn. mam nadzieję, że) nie jest to jakaś depresja kliniczna. Ale nic mi się nie chce. Mało we mnie radości, zaangażowania. Jakaś totalna pustynia, tylko chyba jeszcze resztki wody mam i być może za mało szukam źródła, wody żywej.

Nie wiem, skąd to się bierze. Myślę, że to czas oczekiwania na zmianę. Za niecały tydzień powinny być ogłoszone dekrety o translokatach. Prawie na pewno zmienię parafię po roku tu pobytu. I nawet dochodzą głosy, gdzie mam pójść. Ale oczekiwanie na te dekrety jest strasznie dla mnie męczące. Nie lubię oczekiwać na takie rzeczy, nie będąc pewny, co będzie. Już w sercu jestem przygotowany na zmianę. Ale gdzieś jest wątpliwość, co by było, gdyby jednak nie było tej zmiany. Albo, gdybym miał pójść zupełnie dokąd indziej, niż się spodziewam. Chyba brakuje mi cierpliwości. Czuję się, jakbym miał zaraz wejść na jakiś ważny egzamin. Przy czym problemem nie jest kwestia, czy zdam, ale samo oczekiwanie. Dosyć bierne oczekiwanie.

Ja ogólnie lubię, gdy się coś dzieje. Ostatnio sporo się działo. A to systematyczne modlitwy nad ludźmi, a to Noc Świadectw na Mokotowie i modlitwa nad kolejką ludzi. Później było czuwanie przed Zesłaniem Ducha Świętego. Piękna sprawa. A teraz emocje opadły. W sumie na horyzoncie przede mną i te zmiany i kurs Bartymeusz. Z tym kursem jest tak, że jeszcze trzeba go trochę poprawić, coś przygotować. I to powinno mnie mobilizować. Ale w mojej świadomości jest, że w sumie, to co było 3 miesiące temu nie jest złe. A do tego najbliższego kursu został ponad miesiąc. "Tylko" miesiąc, który w mojej głowie siedzi jak "aż" miesiąc.

Brakuje mi jakiejś mobilizacji. Brakuje bodźca. Trochę to pewno konsekwencja mijającego roku, kiedy trudno było o jakąś inicjatywę w parafii, bo gdy się pojawiała, to była torpedowana. Brakowało żywej wspólnotowej modlitwy. Brakowało jakiejś formacji. Nawet jakikolwiek kontakt z młodzieżą, jakim było przygotowanie do bierzmowania, kończy się totalną porażką. Wprawdzie w ciągu roku przez przygotowanie przewinęło się "aż" 11 osób, to w tej chwili można cokolwiek mówić o 8. Z tego frekwencja na spotkaniach przekraczająca 80% dotyczy max. trzech osób. Nikt z kandydatów nie zdecydował się na wyjazd na kurs Filip, na który zapraszałem. Zawsze było coś innego ważniejszego. Nawet nie było komu pójść na spotkanie z biskupem w ramach diecezjalnych obchodów Światowego Dnia Młodzieży, by złożyć podania z prośbą o bierzmowanie. Dawno powinienem był prawie wszystkich wyrzucić. A to, że nie wyrzuciłem, to chyba tylko kwestia tak małej ilości osób. Może nie dorośli do pragnienia miłości Bożej? Może byłem zbyt łagodny? Jedna osoba się zgodziła, byśmy się pomodlili nad nią o Ducha Świętego. Ciekawostką jest to, że ta osoba uważa się, że jest zbyt słabej wiary, by iść w tym roku (po wakacjach) do bierzmowania. A ja chyba tylko ją bym dopuścił. W sumie cieszę się, że decyzje o dopuszczeniach będzie podejmował mój następca. Ta sprawa bierzmowania jest taką smutną "wisienką na torcie" tego trudnego czasu w mijającym roku.

To, co teraz przeżywam, to chyba konsekwencja tego wszystkiego. Czuję się jak rozładowany akumulator. A z pustego, to i Salomon nie naleje. Takie wydarzenia, jak sobotnie czuwanie, to było coś, co mi potrzeba. Ale nie łatwo naładować rozładowaną baterię. Potrzeba czasu, potrzeba bodźca, potrzeba rozbudzenia pragnienia.

Pan Bóg oczywiście o mnie nie zapomina. I ileś miłych spraw zsyła. Trochę przyśpieszyły ostatnio (po niedawnym marazmie) zapisy na Bartymeusza. Zostało obecnie około 10 miejsc. I nie ma w tej chwili zagrożenia, że być może trzeba by ten kurs odwoływać z powodu braku chętnych. Kolejna miła informacja, to wczorajszy telefon od znajomej siostry zakonnej - mojej wychowanki. Wczoraj wieczorem zadzwoniła dziękując za modlitwę. Miała mieć operację wycinania jakiegoś polipa. Nawet nie pamiętam skąd. Miesiąc temu na badaniu wyszło, że ten polip cały czas rośnie i ma 11 cm długości. Jakże wielkim zaskoczeniem było to, że na wczorajszym badaniu bezpośrednio poprzedzającym operację lekarze nie znaleźli żadnego polipa i operacja okazała się niepotrzebna. Po ludzku się w głowie nie mieści. Chwała Panu.

Jak widać ostatnie tygodnie/miesiące, to mieszanka wielu dobrych rzeczy z okresem ogromnej pustyni, oczyszczania. Ileś osób (zazwyczaj najbliższych) przez to ranię, chociaż najczęściej jest to okazja, do pełniejszego uzdrowienia naszych relacji. Jedna z tych osób miała poznanie, bym przez ręce Maryi, której serce było bardzo zranione (przebite mieczem boleści) mógł poznawać moje zranienia i poddawać pod uzdrowienie. Może właśnie ten czas. Może właśnie Bóg dopuszcza mój trudny stan, bym sobie to wszystko pouświadamiał. Być może muszę dotknąć dna, w którym nic innego mi nie zostanie, poza wołaniem Boga o Jego łaskę. Pewno Jezus chce mi uświadomić, że te różne ziemskie rzeczy i radości są niczym względem Bożej mocy i miłości. A jednocześnie chce pokazać, że On może działać przeze mnie także wtedy, gdy sobie nie radzę i doświadczam swojej nędzy. A może wręcz szczególnie wtedy. Może jednak Bóg chce, bym namacalnie doświadczył tego, co teoretycznie wiem, a powiedział św. Augustyn: "Stworzyłeś nas bowiem jako skierowanych ku Tobie. I niespokojne jest serce nasze, dopóki w Tobie nie spocznie."

Potrzeba mi chyba tego spoczynku w Bogu.

3 komentarze:

  1. Księże Jacku, podziwiam Księdza za umiejętność i chęć podzielenia się swoimi uczuciami, przemyśleniami... nie każdy to potrafi i chce, zwłaszcza, gdy jest osobą rozpoznawalną.

    Cieszę się, że tworzy Ksiądz swojego bloga, od paru dni go podczytuję w wolnych chwilach. Dzięki niemu burzy Ksiądz moje wyobrażenie na swój temat. Przyznam, że zawsze bałam się bezpośredniego kontaktu z Księdzem, tej niedostępności i srogiej miny. Uczestniczyłam w dwóch Mszach o uwolnienie i uzdrowienie, prowadzonych przez Księdza. Na nich jest Ksiądz całkiem innym człowiekiem, bardziej pokornym, spokojnym, uśmiechniętym (!!!), nawet innym tonem Ksiądz mówi, takim bardziej przyjaznym. Tak trzymać!

    A lepsze i gorsze dni zdarzają się każdemu. W marazm popada się najczęściej wtedy, gdy nie ma się wyznaczonego konkretnego celu w przyszłości. Najlepiej mieć takich kilka, na najbliższy miesiąc, rok i 5 lat, spisanych na kartce, aby przypominała nam do czego dążymy. Mark Fisher w swojej książce "Sekret milionera" mówi: "Jeśli nie wiesz dokąd zmierzasz, masz marne szanse dojść dokądkolwiek". To zdanie stało się moim mottem życiowym. Wcześniej żyłam dniem codziennym, nie wiedząc czego chcę od życia...I byłam bardzo nieszczęśliwa, pomimo posiadania wspaniałej, kochającej rodziny. Teraz wiem. I jestem szczęśliwa.

    Głowa do góry Księże Jacku. Ja się zapisałam na kurs Bartymeusza i jestem bardzo happy, że tam będę. Nie mogę się go już doczekać. Oczekuję po nim wielu pozytywnych zmian w moim życiu. Proszę się wziąć w garść i dać z siebie wszystko na rekolekcjach :) Liczę na Księdza!
    Pozdrawiam, Aneta

    OdpowiedzUsuń
  2. Dziękuję, Pani Aneto, za te słowa otuchy. Ja z grubsza wiem, co chciałbym robić. Chociaż, szczególnie w kapłaństwie, nie wszystko ode mnie zależy. Tym bardziej, że ja nawet nie wiem, gdzie będę niedługo pracował. I myślę, że to jednak jest główny problem moich trudności.
    Co do kursu Bartymeusz, to wierzę, że będzie dobrze. Bo to, że jest trudno nie sprzeciwia się temu, że Bóg działa. Może jeszcze bardziej teraz niż, gdy wszystko u mnie ok. Mimo tego, że czasami zewnętrznie to po mnie widać widać i to przykro może wyglądać, to w sercu Bóg działa z większą mocą.
    Do tego przed kursem będę jeszcze miał urlop, więc mam nadzieję psychicznie (i fizycznie) odpocząć.

    OdpowiedzUsuń
  3. Rozumiem Księdza rozterki odnośnie zmiany parafii. Boimy się nieznanego. Nowe miejsca, sytuacje, ludzie, po których nie wiemy czego możemy się spodziewać - to może spędzać sen z powiek. Z drugiej strony może się okazać, że ta zmiana będzie dla Księdza trampoliną do lepszego życia, może nawiąże Ksiądz znajomości, które zaowocują w przyszłości nie tylko wspaniałymi relacjami ale i współpracą, może uda się Wam stworzyć coś dużego, wspaniałego, potrzebnego wielu ludziom.
    Proszę kontynuować prowadzenie Mszy o uzdrowienie i uwolnienie, one mają sens, potrzebuję ich... nawet moja znajoma z innej parafii (spoza W-wy) zamierza się na nich pojawić... Dziękuję za to Księdzu, i to bardzo.
    A ponieważ zbliża się termin urlopowy, życzę Księdzu udanego wypoczynku, naładowania baterii, siły i wytrwałości w przezwyciężaniu gorszych dni przy pomocy Pana Boga i dobrego humoru podczas lipcowych rekolekcji :) Będę w modlitwie pamiętać o Księdzu. Pozdrawiam serdecznie, Aneta

    OdpowiedzUsuń