Blog przeniesiony

Informuję, że od listopada 2014 niniejszy blog jest prowadzony na nowej stronie xjacek.bartymeusz.pl

środa, 4 stycznia 2012

Być jak Jack Sparrow ;)

Dziś wcześniej wróciłem z kolędy, więc może coś napiszę... Plan tego posta pojawił się już 26 grudnia - czyli wtedy, gdy umieszczona poniżej myśl była punktem do wyjścia mojej ówczesnej homilii.

Rzadko oglądam telewizję. Ale wieczorem w pierwszy dzień świąt nie miałem żadnych planów, a wiedziałem, że często w święta można coś ciekawego zobaczyć. Wprawdzie czegoś innego się spodziewałem, to jednak trafiłem na film z serii "Piraci z Karaibów". 

W trakcie filmu jest scena, w której główny bohater - Jack Sparrow - wydobywa się z pewnego miejsca, które chyba było pewną wizją piekła. Musi on wraz ze statkiem i załogą wrócić do życia. Początkowo nie wiedzą oni, jak to zrobić, ale Sparrow wpada na pewien szalony pomysł. Trzeba było wywrócić okręt do góry nogami. Po ludzku wydaje się to zupełnym bezsensem, który może się skończyć zatopieniem całej załogi i zapewne statku. Po rozbujaniu "Czarnej Perły" udaje się wrócić do życia. Wszyscy są zadowoleni... No może poza dwoma piratami, którzy tak się przywiązali do statku, by z niego nie spaść, a po obróceniu się statku być skierowani głowami w dobrą stronę. U widza szalona postawa kapitana musiała wzbudzić podziw, a wspomniani dwaj marynarze wywołali zapewne śmiech.

Dlaczego o tym piszę? Uświadomiłem sobie, że opisana scena przypomina coś, co powinno charakteryzować chrześcijanina na początku drogi wiary. Naszym zadaniem jest przejść ze śmierci do życia. I aby to zrobić, trzeba być przynajmniej trochę szalonym (w ludzkim rozumieniu) i obrócić pewną rzeczywistość o 180 stopni. Nawet, jeśli w ludzkim rozumieniu może to grozić katastrofą. Boimy się tego i dlatego często trwamy w tym życiu, które daje mało szczęścia, a co najwyżej jego namiastki. A jeśli nawet pozwalamy, by Pan Bóg nas sam zmieniał, jesteśmy jak ci dwaj żałośni piraci, którzy tak się zabezpieczają różnymi swoimi nie-Bożymi pomysłami, że nie bardzo pozwalamy za bardzo Bogu działać. A nawet, gdy zadziała, to wydaje się nam, że to głupie działanie. Nie widzimy jednak, że to my w ten sposób stajemy się śmieszni. 

Jeśli chcemy, by Bóg coś w nas zmienił, to pozwólmy Mu to tak zrobić, jak On chce. Nie blokujmy Jego działania względem nas przez swoje dziwne pomysły i grzechy. Przeciwnie sami pomóżmy Mu robiąc nieraz po ludzku coś szalonego, ale pełnego Bożej mądrości. A zobaczymy, że dopiero wtedy jak piękny jest świat i dostrzeżemy, że to wszystko, co zrobiliśmy miało ogromny sens.

9 komentarzy:

  1. Zastanawia mnie skąd ksiądz wie co jest Bożym pomysłem a co nie? Ja rozumiem, że osoba duchowna z założenia jest blisko Boga, ale nie sądzę aby miał ksiądz aż takie rozeznanie. Pomijam już fakt, że pomimo ogromnej sympatii do Jacka Sparrow, bycie jak on jest dla mnie totalnie „NIE-BOŻE”. Sparrow jest w dużej mierze egoistą, myśli przede wszystkim o sobie i własnym interesie, często jest gotowy poświęcić interes przyjaciela dla ratowania swojego. Nie oznacza to jednak, że Jack jest zły - stać go na bardzo szlachetne czyny. Nie jest to jednak reguła. Napisał ksiądz, że jesteśmy jak ci żałośni piraci, którzy się poprzywiązywali bo mamy „swoje nie-Boże pomysły” Jesteśmy „śmieszni”. Pisząc „jesteśmy” miał ksiądz na myśli również siebie? Bo już nie wiem. Piraci z Karaibów to świetny film, ale to jest tylko film.

    OdpowiedzUsuń
  2. Oczywiście powinienem zaznaczyć, że tytuł posta jest z przymrużeniem oka. Chrześcijanin raczej nie powinien naśladować Jacka Sparrowa. A co najwyżej to, co wynika z tego posta - umieć zrobić coś po ludzku nierozumnego. Przypominam słowa z 1 Kor 2, które mówią, że pewne sprawy duchowe są dla ludzi zmysłowych "głupstwem". Czyli nieraz trzeba zrobić coś, co się głupstwem wydaje, by podążać za Bogiem. Jezus w rozmowie z Nikodem mówił, że trzeba się powtórnie narodzić. Czyż to nie podchodzi pod owe głupstwo, czy wręcz nie przypomina tego, co zrobił Sparrow - gdy wracał ze śmierci do życia?
    Co do tego, czy wiem, co Boże... Wystarczy poczytać Biblię, posłuchać tego co naucza Kościół ("kto was słucha, mnie słucha, kto wami gardzi, mną gardzi"), a także iluś świętych, by się wiele dowiedzieć o tym, jakie są Boże pomysły.
    A co do śmieszności... Owszem, bywam śmieszny z niektórymi pomysłami, które tylko z pozoru wyglądają na sensowne. Też jestem grzesznikiem.

    OdpowiedzUsuń
  3. Wątpię w słuszność tej tezy. Idąc tym tropem mógłbym np. stoczyć się samochodem w przepaść. Ale od razu zaznaczam, że nie w celu zabicia się. Czyż to nie szalone? Chciałbym się tak właśnie odrodzić. Albo np. porzucić żonę, synka, pracę i iść do zamkniętego zakonu. Dostatecznie szalone? Czym jest to szaleństwo o którym ksiądz pisze? Bo dla mnie to ( bardzo przepraszam za to wyrażenie) to tylko puste słowa. „Czyli nieraz trzeba zrobić coś, co się głupstwem wydaje, by podążać za Bogiem.” Coś, czyli co? Jaką wartość mają rady pt. „zrób coś ze swoim życiem”?

    OdpowiedzUsuń
  4. No... jeśli to co tu piszesz byłoby zgodne z wolą Bożą, to proszę bardzo. Tyle tylko, że ani samobójstwo, ani porzucenie rodziny takie nie jest. Odpowiedź można znaleźć w wypowiedzi św. Piotra z dnia Zesłania Ducha Świętego: "Nawróćcie się i niech każdy z was ochrzci się w imię Jezusa Chrystusa na odpuszczenie grzechów waszych, a weźmiecie w darze Ducha Świętego. Bo dla was jest obietnica i dla dzieci waszych, i dla wszystkich, którzy są daleko, a których powoła Pan Bóg nasz." (Dz 2,38-39). Trzeba się nawrócić - tzn. odciąć się od tego, co grzeszne, a uznać, że tylko Jezus jest Zbawicielem i Panem i za Nim podążać.

    OdpowiedzUsuń
  5. Zaznaczyłem, że nie byłoby to samobójstwo. Ponownie ocenia ksiądz co jest Boże a co nie. Zostawienie wszystkiego za sobą (w tym rodziny) i pójście za Jezusem (do zakonu) nie jest Boże? Ok. Ale z drugiej strony apostołowie zostawiali wszystko i za Jezusem szli. Ale to zapewne było Boże.
    Ja nie będę polemizował z cytatami z Biblii. Nie wiem za bardzo jak ostatni cytat ma się do tego szaleństwa Jacka Sparrowa. Ale rozumiem, że to księdza jedyny pomysł na odpowiedź. Nawrócenie się… ja jestem osobą wierzącą i praktykującą, ale nawracam się codziennie. Uznałem Jezusa za swojego Pana. Dla mnie nie jest szaleństwem tylko błogosławieństwem. Wracając do Jacka Sparrowa – jest on posiadaczem czegoś, co każdy chrześcijanin mógłby uznać za skarb. Ja chciałbym coś takiego mieć. To kompas nie wskazujący północy, ale miejsce, do którego dąży serce.

    OdpowiedzUsuń
  6. Uwierzenie Bogu - wbrew nadziei bądź rozsądkowi - jest pewnego rodzaju szaleństwem. Zgoda na poczęcie i urodzenie kolejnego dziecka - jest pewnego rodzaju szaleństwem. Nie zgodzenie się na nieuczciwą pracę, mimo ryzyka utraty pracy i trudności na rynku pracy - jest też szaleństwem. Szaleństwem jest zaryzykowanie tego, co rozum mówi "bez sensu" i pójście za Chrystusem według tego, co mówi Ewangelia. Jezus mówi: "kto straci życie z mego powodu, ten je znajdzie". Pan Jezus kieruje tymi, którzy Go wybrali i podpowiada gdzie iść. Oczywiście ważne jest przyjęcie "chrztu w Duchu Świętym" oraz wejście i aktywne uczestnictwo w życiu Wspólnoty (nie tylko Kościoła jako całego, ale także wspólnoty ludzi podobnie ochrzczonych Duchem Świętym i razem wzrastającym przez formację i otwieranie się na innych). W ramach takich wspólnot - które są dosyć logicznym dopełnieniem uznania Jezusa jako Pana i wylania Ducha Świętego - Pan Bóg podpowiada jak żyć, a także poprzez różnych ludzi nieraz mówi co dalej robić.

    OdpowiedzUsuń
  7. Pozostaje tylko pytanie: jak rozpoznać wolę Boga? Co zrobić, aby się "nie przywiązać" do statku? Teoretycznie można iść tropem - oszaleć i żyć z Jezusem i dla Jezusa - w końcu czytamy "Bo myśli moje nie są myślami waszymi ani wasze drogi moimi drogami - wyrocznia Pana." Iz 55,8 i tak samym tropem idąc wg Słów Ewangelii wg św. Marka 10,29n - każdy kto zostawia wszystko dla Jezusa, otrzyma o wiele więcej. Ale przecież nie znaczy to, że jak wszystko zostawię rzucę, wszystko "uznam za śmieci" (idąc za św. Pawłem) to nagle siedząc bez niczego w jednej koszuli na ulicy stanę się w pełni Chrystusowa. Ja myślę, że trud polega na tym, że nigdy nie wiem co jest szaleństwem, które równa się przywiązaniu do statku, a co jest szaleństwem równym wywróceniu statku do góry nogami. Postać Jacka Sparrowa - który dość buntowniczy i egoistyczny był, pokazuje chyba po prostu, że nie można generalizować i dzielić ludzi na zamkniętych na Boga szaleńców i nawróconych napełnionych Duchem Św wspólnotowiczów. Każdy z nas jest grzesznikiem, na drodze nawrócenia - a czy decyzje są Boże, czy nie, to można chyba poznać tylko po owocach. A w danym momencie - trwać przy tym, co mówi nam serce, z oczami skupionymi na Jezusie.

    OdpowiedzUsuń
  8. No... coś w tym jest. Aczkolwiek myślę, że jednak bardziej Bożym szaleństwem było nie przywiązywanie się do statku. Dlaczego? Jack Sparrow zaufał mapie - tzn. pewnemu "proroczemu" przesłaniu. Naszym odpowiednikiem tamtej mapy jest jednak Słowo Boże, a także chociażby nauczanie Kościoła. To też jest tak, że czym bliżej jesteśmy Chrystusa, tym bardziej nasze decyzje są zgodne z Jego wolą.
    Dodatkowo jest jeszcze jedna ważna sprawa. Wiele powyższych komentarzy pokazuje mi pewną obawę, lęk - "co będzie, jeśli źle wybiorę?". Św. Jan pisze "prawdziwa miłość usuwa lęk", a św. Augustyny mówi: "kochaj i rób co chcesz". Zatem żyj miłością, a jeśli Twój wybór będzie wynikał z miłości, a nie egoizmu, i wybierzesz najszczerzej, jak umiesz, Twój wybór będzie dobry. Jeśli starasz się dobrze wybierać, jeśli o tym mówisz Bogu i nie odrzucasz różnych natchnień i proroctw, które mogły by być wezwaniem Boga, to Bóg na pewno Ci pobłogosławi w tej drodze. Nie bój się! Jezusowi na Tobie bardzo zależy i poprowadzi drogą, która będzie bardzo dobra - o ile Mu zaufasz, a nie będziesz chciał(a) tylko szukać swojej wygody i dopasowania Boga do swojej woli.

    OdpowiedzUsuń
  9. Jak najbardziej się zgadzam, że zaufanie Bogu jest sprawą kluczową. Jednocześnie mam też świadomość, że Pan Bóg dał mi rozum, właśnie po to, żeby z niego korzystać.
    Mam pewność, że Słowo Boże jest najlepszym przewodnikiem, choć mam też pewność, że nie jestem nieomylna i mogę przesłanie w Nim zawarte, w pewnym momencie niewłaściwie interpretować.
    Trudno też odnieść się do natchnień i proroctw. Staram się ich uważnie słuchać i nie lekceważyć, ale nigdy nie mogę mieć pewności, z których z 3 możliwych źródeł one pochodzą (czy są Boże, szatańskie czy czysto ludzkie). Tym bardziej, że proroctwo jest wypowiadane poza czasem, więc może odnosić się do rzeczywistości teraźniejszej, przeszłej lub przyszłej.
    Nie wyobrażam sobie życia kierowanego tylko natchnieniami i proroctwami, nie wyobrażam sobie również ich zupełnego lekceważenia.
    Wracając do burzy na statku - czasem dobrze jest się przywiązać do pływającej belki, aby wytrwać na powierzchni podczas burzy na morzu. Prawdą jest to, że zbyt duża belka, może pociągnąć nas na dno, zbyt mała - może nas nie utrzymać. Znów wymaga to po prostu pewnej dozy ryzyka, połączonej jednak z pewną rozumową decyzją.
    Wybieranie Boga, drogi za Nim, jest przecież właśnie decyzją i to decyzją podpartą zarówno przez rozum, jak i przez wiarę. Jedno bez drugiego nie istnieje.
    A wyzbywanie się lęku? Wydaje mi się, że będziemy się tego uczyć przez całe życie, podobnie jak wydoskonalać się w miłości.
    W Flp 3,7-14 czytamy dość wyraźnie, żeby skupić swoje pragnienia, dążenia, życie na Jezusie i być gotowym poświęcić to dla Jezusa. Ale św. Paweł jasno też mówi, że nie osiągnął doskonałości, ale stale pędzi, skupiając się na tym co przed nim, aby otrzymać nagrodę - życie wieczne z Chrystusem.
    Dlatego mi osobiście wydaje się po prostu prawdziwe mówienie - nie mam pewności co jest wolą Bożą, staram się ją stale rozeznawać i iść za wezwaniem Pana, mając świadomość moich grzechów i błędów.
    Można to nazywać lękiem i niewydoskonaleniem w miłości. I bardzo dobrze, bo pewna jestem, że moja stopniowo rosnące zaufanie jednak nie usuwa całego lęku (choć coraz bardziej go zmniejsza), a moja miłość, choć bardzo niedoskonała, to jednak powoli się mocą Chrystusa zmienia.
    I już :).

    OdpowiedzUsuń