Blog przeniesiony

Informuję, że od listopada 2014 niniejszy blog jest prowadzony na nowej stronie xjacek.bartymeusz.pl

wtorek, 30 sierpnia 2011

Przez ciernie do zbawienia

Nie ma nigdy tak, by droga ku świętości cała była wyłożona różami. A jeśli nawet już, to nie ma tak, by chodzić po samych płatkach róż. Zdarza się także chodzić i po kolcach. Kilka niedawnych dni, to niestety sporo cierni i kolców na drodze. Ale łatwiej się je pokonuje z przekonaniem i świadomością, że Bóg jest, działa, opiekuje się mną i prowadzi.

Szatan niewątpliwie się wkurza, gdy dzieje się wiele dobrych rzeczy. I próbuje złamać to, co wydawałoby się, że już jest jasne i pewne, a wątpliwe sprawy zostały rozwiązane. Niestety nieraz bywa tak, że trudne doświadczenia spadają ze strony bliskich osób, które nawet nie są świadome, jak utrudniają życie. Dotyczy to poruszania drażliwych tematów, robionych aluzji, a nieraz wręcz stawianych zarzutów.

Jakże dobrze, że Bóg działa. Bo jeśli Jemu powierzymy swoje problemy z wiarą, na ich rozwiązanie, to On przychodzi z pomocą. Raz szybciej, innym razem troszkę wolniej. Co więcej nieraz rozwiązując pewne problemy pomaga wyjść umocnionym i upiec np. dwie pieczenie na jednym ogniu.

Wczoraj wieczorem miałem pewną rozmowę, o której przebieg się obawiałem. Modliłem się sporo przed nią. Okazało się, że nie tylko moje wątpliwości się nie potwierdziły, co rozmowa umocniła chyba nas.

Ciekawostką jest, że to nie była ostatnia rozmowa wieczoru. Znajoma, z którą dawno nie miałem w miarę bliskiego kontaktu, a która miała (i chyba nadal jednak ma) problemy z wiarą, napisała SMSa z prośbą o spotkanie, bo musi z kimś pogadać. Wprawdzie było już późno, to poszedłem, porozmawialiśmy, wyżaliła się i... No właśnie do końca nie wiem, jakie jest "i...", ale jestem przekonany, że to nie koniec. Nie wykluczam, że mógł nastąpić pewien przełom. Kto wie, czy po długim czasie nie znajdzie się u mnie u spowiedzi...?  Pewnym potwierdzeniem tego, że Bóg czuwa i wie, co robi, było w pewnym momencie pytanie o potwierdzenie tego, że Bóg działa. Opowiedziałem historię mojej rozmowy i spowiedzi z Przystanku Jezus, o której pisałem w jednym z postów. Na twarzy mojej rozmówczyni pojawił się uśmiech i takie piękne zadziwnie tym Bożym działaniem. Okazuje się (co w sumie nie jest nowością dla mnie), że Bóg nie tylko mi pewne rzeczy potwierdza, ale także te potwierdzenia wykorzystuje do pociągnięcia do siebie innych osób.

A... jeszcze na koniec dodam, że wczoraj miałem mieć zupełnie inne plany, ale zostały w ciągu dnia odwołane... Nic tylko powiedzieć: Chwała Panu! I stwierdzić, że Bóg naprawdę wie co, kiedy i jak robi.

piątek, 26 sierpnia 2011

Przyszedł

"I co? Przyszedł?" Pytali się moi znajomi po lekturze poprzedniego posta. "Przyszedł do spowiedzi ten człowiek?". Tak... Wprawdzie pewne rzeczy od niego niezależne spowodowały jego spóźnienie o 41 minut, to jednak przyszedł. Długo w tym czasie oczekiwania się modliłem. Ale powiem szczerze, że już zacząłem się zastanawiać, którego innego dnia przyjdzie. Bo byłem przekonany, że przyjdzie, tylko już traciłem nadzieję, że wczoraj.

Przyszedł, wyspowiadał się, trochę się nad nim pomodliłem. Sam stwierdził, że nie wie skąd w jego oczach pojawiły się łzy. Coś chyba się dokonało. Coś raczej się w nim rozpoczęło. Przed nim pewno nie krótka droga i być może jeszcze nie prosta, ale wierzę, że z Bożą pomocą, prowadząca do pięknego celu.

Z ciekawostek z wczorajszego dnia zwrócę uwagę na pewną inną modlitwę - tym razem wieczorem. W kilka osób ze Wspólnoty modliliśmy się nad innym członkiem Wspólnoty, o którym mam przekonanie, że Bóg go do wielkich rzeczy także powołuje. Prawdopodobnie Bóg wczoraj też PRZYSZEDŁ (jak w tytule posta) i obdarzył go wczoraj różnymi łaskami. Pod koniec przyszła mi myśl, by poprowadzić - przynajmniej w skrócie - modlitwę o uwolnienie. I w tym momencie, gdy zdążyłem tę myśl wypowiedzieć, obok plebanii uderzył piorun tak mocno, że aż się wystraszyliśmy z powodu huku. Co ciekawe, to był pierwszy piorun wczorajszego wieczora. Wcześniej żadnych błysków, żadnego deszczu. A tu - raz, a porządnie. 

Oczywiście nie ma obowiązku łączyć tych dwóch rzeczy (modlitwy i tego pioruna) ze sobą, ale dla mnie to było takie wymowne. Tak szatan się wkurzał na tę wczorajszą modlitwę i piękne Słowa i przesłanie, a pomysł modlitwy o uwolnienie był tak go denerwujący, że zaczął piorunami ciskać. Tak to trochę mi wyglądało. Ale to tylko hipoteza. Jeśli daje Ci to do myślenia, to cieszę się. Jeśli myślisz w tej chwili, że szukam dziury w całym i chcę widzieć szatana we wszystkim, to przepraszam...

Tak, czy inaczej - chwała Panu w tym wszystkim dobrym, co się obecnie dzieje.

środa, 24 sierpnia 2011

Co się dzieje?

Pierwszy post na tym blogu, zamieszczony dokładnie 10 miesięcy temu, był zatytułowany "Co ja robię?". Dziś mógłbym zatytułować: "Co Bóg ze mną robi?", albo po prostu "Co się dzieje?".

Za mną ciekawy dzień i coraz bardziej dostrzegam, że pewne sprawy pozytywnie przyspieszają. Odbyta dziś przeze mnie spowiedź miała jakąś wyraźną dla mnie moc, chociaż niby nic w niej szczególnego nie było. Chyba wygląda na to, że Bóg pewne rzeczy z dalekiej i niezbyt odległej przeszłości przypomina i uzdrawia. Dziś - jadąc na spowiedź - o mało co nie zniszczyłbym swojego samochodu, a może i życia - tylko częściowo z mojej winy. I chyba tylko dlatego do tego Bóg doprowadził, by przypomnieć o wydarzeniu, z ponad ćwierćwiecza, które mogło być raną w moim sercu i wpłynąć na moje różne lęki i obawy. Wtedy to jadąc na rowerze niemalże znalazłem się pod kołami "Malucha" z powodu braku dostatecznej ostrożności. Myślę, że oddanie także tej sprawy Jezusowi w spowiedzi i własnej modlitwie, pomogło coś we mnie uzdrowić. To oczywiście nie jedyna sprawa, która mogła się okazać ważna w mojej spowiedzi, ale inne zachowam dla siebie :).

Później byłem u Sióstr w Rybnie. Okazało się, że dziś była tam wizytacja kanoniczna biskupa. Robiłem za jednego z 2 przedstawicieli księży w Kręgu Miłosierdzia. Jakoś to wszystko dziwnie się poukładało. Ksiądz, który może sprawiać wrażenie, że jest biernym członkiem Kręgu, jest przedstawiany jako przykład.

W tymże Rybnie modliłem się w różnych intencjach, ale w pewnej chwili przeszła mi przez głowę szalona myśl, która ma być radą dla mojego brata. Nie wiem, na ile jest ona skuteczną i Bożą radą, bo wygląda abstrakcyjnie, ale w Piśmie Świętym dostałem bardzo konkretne potwierdzenie, że to pochodzi od Boga. Gdy się potwierdzi, że ta rada przyniosła oczekiwane rozwiązanie problemu, napiszę o tym na blogu.

Gdy miałem już wracać z Rybna, Siostry "podrzuciły" mi pasażerkę jadącą do Warszawy. Miałem wrażenie, że wiem, co ta osoba musi zrobić z sobą i jestem przekonany, że była jej bardzo potrzebna rozmowa ze mną. Nie mogę wykluczyć, że jeśli posłucha moich rad, to może to mieć wpływ na całe jej życie. Być może nigdy się jednak dowiem, co z nią będzie dalej. Za dużo o niej nie wiem, a ona o mnie. Tylko Duch Święty może sprawić, że się jeszcze kiedyś spotkamy.

Pewną wisienką na torcie tego całego dnia i podsumowaniem posta, jest sytuacja z ostatniej godziny. Około godziny 22.00 zadzwonił domofon. Ja już prawie byłem rozebrany i myślałem już o spaniu. Nie chciało mi się odbierać, ale mówię - "a może ktoś umiera?" Nie było jednak wezwania do chorego. Człowiek chciał się wyspowiadać. Z racji tego, że nie był trzeźwy stwierdziłem, że i tak nic ze spowiedzi nie będzie. Zaproponowałem rozmowę. Sam się dziwię, że się zgodziłem o takiej porze, wśród ciemności, które otaczają teren naszego kościoła. Wierzę, że to nie przypadek, że on tu do mnie trafił i że to ja odebrałem domofon, chociaż nie tylko do mnie dzwonił. Człowiekowi temu potrzebna jest pomoc. Pewno to wszystko trochę potrwa, ale mam głęboką nadzieję, że Jezus zmieni jego życie i otrze z jego oczu te wszystkie łzy, które w ogromnych ilościach wylewał. Umówiliśmy się na jutro rano na spowiedź. Wierzę, że przyjdzie, chociaż podejrzewam pokusy poddające w wątpliwość to. Wierzę, że Bóg Mu przeze mnie pomoże. Wszak to On tego mężczyznę dziś do mnie przysłał, a mnie natchnął, bym z nim pogadał. Widzę także, że coraz bardziej zaczynają się wypełniać zapowiadane proroctwa, bym wyrywał ludzi z objęć szatana i przyprowadzał do Boga.

Chwała Panu...

poniedziałek, 22 sierpnia 2011

Kolejne doświadczenia

Coś naprawdę ostatnio zaczyna się dziać wokół mnie. Wprawdzie do końca nie wiem, czego ode mnie chce Bóg, jednakże - tak jak niedawno napisałem - zapewne uczy mnie przez różne sytuacje, w których mnie stawia.

W sobotę wieczorem byłem na pewnym spotkaniu modlitewnym. Chciałem się w miarę spokojnie pomodlić, może także bardziej otworzyć się na łaskę z nieba. A tu okazało się, że nie do końca mogę się sam w miarę spokojnie pomodlić. W trakcie modlitwy padł na ziemię i zaczął krzyczeć człowiek co najmniej bardzo mocno zniewolony, jeśli nie opętany. Zabrano go do zakrystii i kilka świeckich osób zaczęło się nad nim modlić. Jednakże okazało się, że przypadek był na tyle poważny, że trzeba było znaleźć jakiegoś księdza do modlitwy o uwolnienie. Wprawdzie na spotkaniu było iluś księży, ale w tym momencie poza prowadzącym i mną wszyscy gdzieś zniknęli. Trafiło na mnie. 

Tak poważnego przypadku nie miałem od długiego czasu. Wprawdzie nie był to mój najtrudniejszy "przypadek", to jednak w ostatnim czasie nie było potrzeby tak długiej i intensywnej modlitwy. Od razu wyjaśnię, że człowiek po naszych modlitwach i spotkaniu nie wyszedł wolny, ale postawienie mnie jako tego, który się modli nad mocno zniewolonym, było wyraźnym wskazaniem - "to właśnie masz robić". 

Do uwolnienia nie doszło, ale dzięki współpracy z Bogiem udało się chyba wiele w tej kwestii uczynić. Chociaż wydawało się to niemalże niemożliwe, udało się najpierw poznać imię tego człowieka, a potem olbrzymią liczbę różnych rzeczy, które w jego życiu się wydarzyły - czy to z jego, czy innych winy. I często dowiadywaliśmy się o tym poza świadomością samego zainteresowanego. Większości tych rzeczy ten człowiek się wyrzekł, wiele zostało przeze mnie omodlone. Dlaczego nie doszło do uwolnienia? Tego nie wiem. Może za mało w tym człowieku doświadczenia Bożej miłości, o którą też długo się modliłem. A może po prostu taka wola Boża. Może Zbawiciel nie chciał, bym wyszedł z przekonaniem, że ja tego dokonałem (chociaż mocno się modliłem, by to wszystko było nie na moją, lecz Bożą chwałę). Może też Bóg pragnie tego młodego człowieka do siebie przyciągnąć - nie siłą, nie pod wpływem jednej modlitwy, ale wytrwałej walki o Boga w jego życiu. Nieraz też jest tak, że uwolnienie przychodzi kilka dni po modlitwach. 

Nie wiem, co dalej będzie z tym chłopakiem. Może nigdy się tego nie dowiem. Bóg to wie. A ja wiem, że Bóg będzie o niego walczył. Wiem także, że Bóg rzeczywiście daje mi ważny czas i wskazuje to, co mam w Jego imię czynić. A ja się zgadzam. Tylko niech On mi w tym wszystkim pomaga i pokazuje, co dalej, nie pozwalając lekceważyć natchnień.

Podzielę się jeszcze jedną refleksją. Taką "ciekawostką" było to, że z ust tego człowieka (a dokładniej kogoś mówiącego przez tego człowieka), było wiele wypominania mojej słabej wiary, straszenia, złorzeczeń, przekleństw, przyzywania imion najważniejszych demonów, a także ogólnie mówienie o grzechach z przeszłości moich i mojej rodziny. To ostatnie o tyle nie nowość, bo kiedyś już był przypadek wymienienia szczegółowo moich grzechów. Ktoś mógłby zapytać, czy się nie bałem? Z jednej strony trzeba pamiętać, że wiele z tego, co szatan mówi, to stek kłamstw i nie należy się tym przejmować. Z drugiej strony szatan jest Bożym stworzeniem i otrzymał od Stworzyciela wiele ogromnych darów i mocy. I nie należy tego lekceważyć. Na szczęście Bóg jest nad tym wszystkim i nie pozwoli krzywdzić i doświadczać mnie więcej niż jestem w stanie znieść. I to wiem i na tym opieram swoją ufność. I dlatego nie przejmuje się tym, co szatan względem mnie mówi. Na koniec spotkania poprosiłem tylko jednego księdza o błogosławieństwo i ze spokojem serca ruszyłem przed siebie.

czwartek, 18 sierpnia 2011

Dzień po

"Dzień po", to rodzaj pigułek antykoncepcyjnych, które chcą zanegować życie. W moim przypadku "dzień po" dotyczy życia, które przynajmniej częściowo rozpoczęło się na nowo po wczorajszych imieninach i modlitwie nade mną.

Może nie rozpoczęło się i może niekoniecznie wczoraj, ale czuję wyraźnie, że Bóg od jakiegoś czasu daje więcej mocy, jakby wzywał do działania. Dzisiejszy dzień był nie mniej intensywny niż na kursie Jan, czy na Przystanku Jezus, a w "normalnym" życiu dawno tak intensywnego nie pamiętam: Kilka długich rozmów, ileś udzielonych innym rad, których sam bym nie wymyślił, kilka modlitw nad ludźmi - głównie o uzdrowienie, ileś spowiedzi, w tym część na pewno ważnych. Co więcej - nic z tego nie było wcześniej planowane. Po prostu przychodziła myśl, że warto tu lub ówdzie się udać, a tam Pan Bóg stawiał przede mną ważne zadania, czy adwersarzy do ważnych rozmów. A na koniec - gdy już wydawało się, że brakuje sił, udział w wakacyjnym spotkaniu Wspólnoty i poczucie mocy mojej modlitwy - przynajmniej mojej. A jeszcze Słowa, które do mnie przyszły:

"Tak mówi Pan Bóg: Oto otwieram wasze groby i wydobywam was z grobów, ludu mój, i wiodę was do kraju Izraela,  i poznacie, że Ja jestem Pan, gdy wasze groby otworzę i z grobów was wydobędę, ludu mój.  Udzielę wam mego ducha po to, byście ożyli, i powiodę was do kraju waszego, i poznacie, że Ja, Pan, to powiedziałem i wykonam - wyrocznia Pana Boga." (Ez 37, 12-14)

I w sumie, to nic dodać, nic ująć. Bóg daje życie, ożywia gorliwość, która gdzieś podupadła i daje moc. Dzień po moich imieninach i modlitwie egzorcysty przyniósł duuuuuużo życia w przeciwieństwie do pigułki o takiej samej nazwie. 

Chwała Panu!

Egzorcysta musiał się nade mną pomodlić

Ktoś czytając tytuł tego posta mógłby przetrzeć oczy ze zdumienia. Jeśli musiał się modlić egzorcysta, to można rzeczywiście się zadziwić. Ale muszę potwierdzić, że tytuł jest jak najbardziej prawdziwy. Dlaczego?

Ano dlatego, że znajomy egzorcysta sam zaproponował, iż wraz z kilkoma osobami może się nade mną pomodlić z okazji imienin. Jak poprosił, bym wybrał, kto prowadzi modlitwę, wskazałem na niego. I nie mógł się z tego wykręcił. Musiał (ten egzorcysta) nade mną się pomodlić.

Powiem szczerze, że dobra to była modlitwa, może nie za długa, ale w intencji, o którą poprosiłem. A intencję można było wyczytać w jednym z ostatnich moich postów - to ta jedna z prawd o mnie, którą ostatnio sobie coraz bardziej uzmysławiam. Nie wiem, czy wzrosło moje poczucie wartości - tu potrzeba czasu, aby to sprawdzić. Tym bardziej, że dziś to patrzenie może być zaburzone przez sporą ilość osób, które odwiedziły mnie z okazji imienin. Ale mam jednak przekonanie, że Duch Święty działał. Jedna z osób dostała dla mnie Słowo - fragment Iz 60,1-9 (plus ewentualnie sąsiednie, ale nie dopytywałem o szczegóły). 

Coś chyba się we mnie zmieniło. Radość z przeżywania Mszy świętej chyba była większa, większe też przekonanie, że dla Boga jestem kimś ważnym i to On chciał, bym ja w Jego osobie odprawiał Eucharystię.

Cokolwiek by nie mówić, to tylko Bogu dziękować. Za ten dzień, za tą modlitwę, za tych ludzi, których dziś do mnie przyprowadziłeś i stawiasz na mojej drodze życiowej....
Chwała Panu!

wtorek, 16 sierpnia 2011

Kurs Jan

Pisząc o jakichkolwiek kursach SNE nie można za dużo opowiadać. Wszak nie byłoby dobrze, gdyby komuś zdradzić szczegóły kursu. Ważne, by człowiek mógł sam pojechać i dobrze przeżyć rekolekcje. Ważnym aspektem może być tu jakieś zaskoczenie oraz bogactwo treści.

Kurs Jan, to kurs bycia uczniem Jezusa. Wydawać by się mogło, że w sumie każdy człowiek wierzący (a nawet tylko tak mówiący o sobie) jest uczniem Jezusa. Wczytując się w Ewangelię można jednak zobaczyć, że nie zawsze tak jest. Są fragmenty Ewangelii, w których Jezus przemawiał do tłumów, w innych przemawiał do uczniów, a jeszcze w innych tylko do Apostołów. Przy czym każdy Apostoł także był wybrany spośród uczniów Jezusa. Zatem różne są poziomy relacji z Jezusem. Warto więc wiedzieć, kim się jest, i co o uczniostwie Jezusowym świadczy.

Mam wrażenie - w sumie już nie pierwszy raz - że Bóg na różnych rekolekcjach działa względem mnie inaczej niż na innych ludzi oraz inaczej, niż można by przewidywać patrząc na program rekolekcji.

Jakie wnioski wyciągnąłem? W sumie, to już od dawna jestem jednak uczniem Jezusa, tyle tylko, że trzeba było (a dokładniej trzeba będzie) jeszcze coś doszlifować i zwrócić uwagę na pewne aspekty.

O pewnych wnioskach pisałem w poprzednim poście - ale tak jak wspomniałem - to wynikało z pewnej informacji przekazanej między zdaniami.

Kolejne wnioski - trochę na podstawie rozmów z jednym z księży - Bóg przygotowuje mnie do różnych zadań, ale nie mówi konkretnie, co ode mnie chce. Jednakże różne sytuacje, w których mnie stawia, różne zadania, różne rozmowy, przekonują mnie, że tak mam właśnie działać.

Znowu miałem rozmowę z osobą, co do której od początku czułem, że powinienem z nią pogadać - na którą Bóg jakoś zwrócił mi uwagę. A to, że doszło do tej rozmowy wyniknęło z zupełnie niezależnych od nas powodów. I z tego, co wiem, dla tej osoby ta rozmowa okazała się bardzo ważna. 

Widać, że Bóg uczy mnie zaufania do swoich natchnień. Niewątpliwie dodaje to wiary w siebie i w to, co robię. Przez ten pryzmat łatwiej przekonywać innych do swoich przekonań i nie poddawać się w niepowodzeniach. Tym bardziej, że sprawa różnych przeciwności i niepowodzeń, to kolejny wniosek z kursu. One często muszą być. Jezus chce nas oczyszczać. A czym ważniejsza misja do wypełnienia, tym więcej do oczyszczania, a zatem życie z większą ilością przeszkód. Nie ma co się załamywać, tylko starać się być najlepszym możliwym uczniem Jezusa. A tego, jak żyć, uczyć się od najlepszego Nauczyciela - Jezusa Chrystusa - ufając Mu i słuchając Jego słowa.

poniedziałek, 15 sierpnia 2011

Przyczyna wniebowzięcia Maryi

Miałem dziś pisać post o Kursie Jan, z którego wczoraj wróciłem. Jednakże w tej chwili nie napiszę bezpośrednio o nim. Jednocześnie na refleksje, które się tu pojawią niewątpliwie wpływ miał kurs - a dokładniej pewne słowa tam usłyszane.

O czym tu będzie? No... w sumie, to już w tytule. Dlaczego Maryja dostąpiła łaski wzięcia do nieba z ciałem i duszą? Niby odpowiedź jasna, mimo, że rozbudowana. Jednakże dzisiejsza Ewangelia przynosi odpowiedź dosyć krótką, choć treściwą i pociągającą za sobą wiele treści. Elżbieta nazywa Maryję jako błogosławioną między niewiastami. Dlaczego? Bo uwierzyła słowom wypowiedzianym Jej przez Pana.

Właśnie! Nie koniecznie najważniejsze jest to, że Maryja powiedziała "FIAT", ale to, że uwierzyła w Słowa Boże, skierowane do niej. To właśnie z tej wiary wynika FIAT. Posłuszeństwo wynika z żywej wiary. To z tej wiary wynikało wiele w życiu Maryi. Przez całe życie miała wiarę w to, kim jest Jej Syn i jakie konsekwencje mogą być tego. Ale nagrodą za tę wiarę (nie tylko ogólną w istnienie Boga, czy to, że Jezus ma Słowa życia wiecznego lecz wiarę w słowa skierowane konkretnie do niej) jest także właśnie Wniebowzięcie.

To moje dzisiejsze spostrzeżenie idzie w parze z pewnym - wydawałoby się mało istotnym - momentem na Kursie Jan. Jedna z prowadzących mówiła świadectwo i wspomniała, że kiedyś rozważała, czy ma Ewangelizować poprzez współprowadzenie kursów ewangelizacyjnych, czy też jej się to tylko wydaje. Wtedy, po modlitwie, otworzyła Pismo Święte i trafiła na Słowo o głoszeniu Ewangelii. Powiem szczerze, że nieraz jestem sceptyczny takiemu szukaniu odpowiedzi od Pana Boga - to może być co najwyżej potwierdzenie, które musi iść w parze z innymi Słowami, znakami, które razem się potwierdzają. Ta prowadząca otrzymawszy takie słowa, nie miała wątpliwości, że ma głosić Chrystusa, w ten sposób, który jej chodził po głowie. W momencie gdy ja usłyszałem to świadectwo, w moim sercu pojawiło się takie mocne pytanie: "A Ty dlaczego nie robisz tego, co już nieraz słyszałeś?". Przypomniały mi się Słowa, które kilka miesięcy temu otrzymałem przez charyzmatycznego księdza, w trakcie modlitwy nade mną. Mocno ufam temu księdza, a do tego on prawie w ogóle mnie nie zna, a otrzymał Słowa (bez zaglądania do Biblii), które zacytował oraz podał miejsce występowania w Piśmie Świętym:

"Ale podnieś się i stań na nogi, bo ukazałem się tobie po to, aby ustanowić cię sługą i świadkiem tego, co zobaczyłeś, i tego, co ci objawię.  Obronię cię przed ludem i przed poganami, do których cię posyłam, abyś otworzył im oczy i odwrócił od ciemności do światła, od władzy szatana do Boga. Aby przez wiarę we Mnie otrzymali odpuszczenie grzechów i dziedzictwo ze świętymi" (Dz 26,16-18)

Słowa mocne, ale wbrew pozorom przynajmniej częściowo adekwatne do mojego życia. Co więcej - idące w parze z różnymi doświadczeniami i proroctwami z innych momentów mojego życia. I wtedy na Kursie Jan, a także dziś myśląc nad Ewangelią pojawiło się pytanie: "A ja, czy wierzę w Słowa przekazane mi przez Pana?".

Dla mnie, który z jakimiś sprawami charyzmatycznymi mam do czynienia od niewielu lat, może niedawno nie było jasne to, co powiedział ksiądz, któremu pod tym względem można zaufać. Jeśli Bóg przekazuje proroctwo, to nie można czekać, tylko wypełnić to, do czego wzywa.

Czemu zatem zwlekam? Może dlatego, że w mojej posłudze uwalniania byłem niejednokrotnie zmanipulowany przez ojca kłamstwa - czy to bezpośrednio, czy przez jakieś osoby, które wykorzystał. A przez to trudno być pewnym, gdzie jest prawda, a gdzie tylko manipulacja.

Może jednak wynika to z - uwaga: oto prawda o mnie - z niezbyt wysokiego (choć stale wzrastającego) poczucia własnej wartości. Chyba przez to trudno mi uwierzyć, ze wiele słów, które Bóg do mnie kieruje, a zapowiada ważne zadania dla mnie, są prawdziwe. Czy to możliwe, że Bóg chce mnie, słabego, nie do końca wierzącego w siebie, wykorzystać do wielkich spraw? Rozum potrafi mi wytłumaczyć, że byłaby to nie pierwsza taka sprawa w historii. Ale serce za tym nie nadąża.

Dobra... ja muszę kończyć... Ale jeszcze coś niedługo napiszę... Wszak ma być jeszcze o kursie Jan - tam będą wnioski, co dalej. Ale zadam jeszcze pytanie do Ciebie, Drogi Czytelniku: "Czy Ty wierzysz w Słowa, które mówi do Ciebie Pan - chociażby na kartach Pisma Świętego?" Czy wierzysz, że jesteś Jego umiłowanym dzieckiem, przez Niego wybranym, powołanym i wezwanym do głoszenia Ewangelii i świętości? Jeśli nie, to uwierz, a przynajmniej proś Boga, by taką wiarę dał Ci On sam. Każda droga, do której wzywa nas Pan jest wielka, wybrana w zależności do naszych możliwości. Tyle tylko, że trzeba w to uwierzyć i dać się poprowadzić przez Ducha Świętego. Przy czym nie ma co patrzeć, czy się jest słabszym, czy lepszym od innych (jak to nieraz mi się przytrafia - znowu niełatwa prawda o mnie). Każdy ma swoją drogę i swoje zadania i je trzeba wypełniać, współpracując z innymi.

poniedziałek, 8 sierpnia 2011

Opona i modlitwa

Dziś okazało się, że w kole mojego samochodu prawie nie ma powietrza. Pojechałem do wulkanizacji i tam okazało się, że opona nie nadaje się do dalszego używania. Gdy mechanik chciał napompować koło, okazało się, że powietrze zaczęło bardzo gwałtownie uchodzić z niego. Opona po prostu (najprawdopodobniej ze starości) miało dziurę. I tak mi wtedy przyszło do głowy: Przedwczoraj przejechałem 500 km, w tym sporą część autostradami - z prędkością ok. 140 km/h. W ogóle w wakacje przejechałem samochodem kilka tysięcy kilometrów - i też wiele z niemałą prędkością. Gdyby dziura w oponie uwidoczniła się w trakcie szybkiej jazdy, być może mógłbym nie przeżyć takiego zdarzenia. Bóg pozwolił mi spokojnie dojechać do domu, a nawet mechanika. I chwała Panu! 
Nie chcę się nawet zastanawiać, co by to było, gdybym zasiadając za kierownicą, nie rozpoczął jazdy od modlitwy. Wierzę, że Bóg i Maryja opiekują się mną i prowadzą bezpieczną drogą, dbając, by my stan techniczny mojego samochodu nie przyczynił się do wypadku.

sobota, 6 sierpnia 2011

Poprzystankowe refleksje

W Kostrzynie nad Odrą w tej chwili ostatnia noc Przystanku Woodstock, a jednocześnie Przystanku Jezus. Z powodu jutrzejszych obowiązków w parafii, od blisko dziesięciu godzin nie ma mnie na PJ, a dochodzę do wniosku, że już tęsknię. Słucham radia Przystanku Jezus, obejrzałem galerię zdjęć i zadaję sobie pytanie - "dlaczego mnie tam nie ma?". Co mnie tam ciągnie? Trudno do końca stwierdzić, chociaż pewno można kilka rzeczy wymienić. 

Przede wszystkim ludzie. I to - co ciekawe - w większości nie chodzi mi o ludzi na Polu Woodstock. Oczywiście oni też. Już nie pierwszy raz mam takie wrażenie, że Bóg chce, bym bardziej pomógł ewangelizatorom z PJ niż ewangelizowanym na Woodstocku. Oczywiście - to może być tylko wrażenie. Wszak "nie tak patrzy człowiek jak patrzy Bóg". To On naprawdę wie, ile ziaren Słowa Bożego zostało przeze mnie zasianych i jaki z tego będzie plon. A być może ewangelizatorzy, którym pomagałem nie tak wiele zyskają. Ale może cały Przystanek Jezus jest przede wszystkim ważny dla tych, którzy na nim posługują.

Tym bardziej, że moim drugim punktem, na który warto zwrócić uwagę, a propos PJ, to przeżywane rekolekcje - prowadzone przez biskupa E. Dajczaka, różne nabożeństwa, a także np. dzisiejsza homilia księdza Artura Godnarskiego. Trudno z tego nie wyjść umocnionym, przemienionym. 

Kolejna sprawa, która chyba ma dla mnie ogromne znaczenie, to kwestia pewnych przypadków-nieprzypadków. Przykładowo: Na przystanku często chodziłem bez sutanny. W którymś momencie poczułem, że trzeba ją założyć, bo zaraz ktoś pewno przyjdzie do spowiedzi. W sumie wydaje się, że nic w tym nadzwyczajnego. Ale to, że pewien chłopak dosłownie za chwilę do mnie podszedł prosząc o spowiedź i to, co potem pozytywnego się działo, raczej przypadkowe nie było.

Ale taką sprawą, która powoduje uśmiech na mojej twarzy, a jednocześnie pewne zadziwienie, a pewno najbardziej wpływa na moją tęsknotę, miała miejsce niemalże przy końcu mojego pobytu na PJ. Od kilku dni czułem, że powinienem pomóc pewnej dziewczynie (ewangelizatorce), coś powiedzieć, coś doradzić. Tyle tylko, że nie bardzo wiedziałem, jak to zrobić, tym bardziej, że nie miałem z nią kontaktu, a nawet prawie w ogóle nic o niej nie wiedziałem. Wczoraj, kiedy już praktycznie miałem schodzić z Pola Woodstocku (po raz ostatni w tym roku) i byłem przekonany, że nie będzie okazji porozmawiać z tą dziewczyną, zdarzyła się ciekawa sytuacja. Najpierw ktoś mnie poprosił, bym poszedł udzielić wywiadu do radia przystnakowego (w sumie i tak do tego nie doszło), a za chwilę okazało się, że tamtędy przechodziła wspomniana dziewczyna, która szukała "pierwszego lepszego" księdza, który by ją wyspowiadał. Jej spowiedź poprzedziły oczywiście moje przemyślenia. Czy jej pomogłem? Nie wiem. Mam nadzieję. Może coś się zapoczątkowało, może nie... Bóg to wie. Ale powiem tak: Nie wierzę, by to był przypadek. A jeśli Bóg to wcześniej zaplanował i gdzieś wewnętrznie mnie przygotowywał do przemyślenia sprawy i sposobu pomocy, to chyba chciał to wykorzystać i... wierzę, że wykorzystał, by naprawdę jej pomóc. Paradoksalnie, to może być też tak, że to mi bardziej miało pomóc niż jej. Wszak jak inaczej można to wszystko odczytać, jeśli nie jako przesłanie "nie lekceważ natchnień, bądź cierpliwy, bądź moim narzędziem, zaufaj, nie martw się, czy się uda, bo JA JESTEM"? A czy jest ktoś podobny do mnie, dla którego takie słowa nie byłyby ogromną pomocą i wsparciem? Fakt, że jeszcze lepszym potwierdzeniem byłoby, gdyby moja pomoc względem tej dziewczyny przyniosłaby natychmiastowe, widzialne owoce. Ale spokojnie - nie od razu Kraków zbudowano.

Podzielę się jeszcze jedną myślą po PJ. To sparafrazowane słowa pewnej modlitwy, którą prowadziłem dla kilkunastu ludzi, przed wystawieniem przez nas scenki ewangelizacyjnej. Wierzę, że następujące słowa włożył w moje usta Duch Święty. Bo chociaż może wiele osób nie znajdzie tu nic odkrywczego, to ja sam bym tego od siebie nie powiedział. A mianowicie: "Jezus kazał św. Piotrowi zarzucić sieci, ale to Bóg do tej sieci wrzucił odpowiednią liczbę ryb. Tak samo mamy działać i my. Mamy zarzucić sieci - głosić ewangelię - a jakie będą owoce ewangelizacji zależy niemalże tylko od samego Boga"