Blog przeniesiony

Informuję, że od listopada 2014 niniejszy blog jest prowadzony na nowej stronie xjacek.bartymeusz.pl

sobota, 23 kwietnia 2011

Święta, święta i...

Wbrew pozorom jeszcze nie po świętach. Prawdziwe święta zaczęły się przedwczoraj wieczorem (właśnie tak), a potrwają do następnej niedzieli. Trzeba sobie uzmysłowić, że Święte Triduum Paschalne, to nie jakieś tam dni poprzedzające święta, tylko jedno - największe i najdłuższe (trzydniowe) - święto chrześcijańskie. Jedno, a nie trzy. Do tego - później oktawa Zmartwychwstania - 8 dni jak jeden dzień. To też jedno ośmiodniowe święto - tyle tylko, że niedziele (rozpoczynająca i kończąca) oktawy są sporo ważniejsze od pozostałych dni. Dodatkowo przyszła niedziela - Miłosierdzia Bożego - będzie dniem beatyfikacji Jana Pawła II. Czy można zatem traktować, że święta jutro się zakończą? Chyba nie...

Tajemnica paschalna - przejścia ze śmierci do życia oraz ze starego do nowego człowieka - jest najważniejszą w życiu chrześcijanina. Gdyby Chrystus nie zmartwychwstał, daremna byłaby nasza wiara - jak mówi św. Paweł. Bo jeśli On nie zmartwychwstał, to jak mielibyśmy wierzyć w to, co mówił? Jeśli nie wypełniłby swojej obietnicy, to i Jego wzywanie do zmiany naszego życia, nie musiałoby przynieść pozytywnych skutków. Po co się mocno starać i rezygnować z uciech świata, gdyby nasza śmierć miała być po prostu końcem?

Chrystus jednak zmartwychwstał i dał nam nadzieję na przyszłą nieśmiertelność. My także możemy przejść ze śmierci do życia. Myliłby się jednakże ten, kto by twierdził, że to dopiero kwestia dalekiej przyszłości - po śmierci. Jezus mówi, że kto spożywa Jego Ciało i pije Jego Krew MA życie wieczne (a nie, że będzie miał). My JUŻ mamy udział w Jego zmartwychwstaniu. I JUŻ dostępujemy przejścia ze śmierci grzechu do życia w łasce Dziecięctwa Bożego - dzięki sakramentom - o ile tej łaski sami się nie pozbawimy. 

I to wszystko jest możliwe właśnie dzięki tajemnicy Męki, Śmierci i Zmartwychwstania Chrystusa oraz związanym z nią ustanowionym sakramentom - Chrztu, Eucharystii oraz pokuty i pojednania. Człowiek wchodząc w tę tajemnicę tak głęboko, jak może, staje się nowym człowiekiem. Dzięki dobrej spowiedzi można zrzucić z siebie starego człowieka i oddać Chrystusowi, by przybił z Sobą do Krzyża - a stać się nowym człowiekiem, który z Chrystusem zmartwychwstaje ku lepszemu życiu.

Żeby nie być gołosłownym, że tak się dzieje, odniosę się do dwóch wczorajszych spowiedzi. W jednej z nich w chłopaku coś najwyraźniej pękło - jeszcze wieczorem pisał do mnie SMSa, że jest w szoku, bo coś się wydarzyło, nawet nie potrafi wyjaśnić co, ale jest pełen radości i pokoju. Druga osoba też napisała - "Bardzo dziękuję. Życie znowu ma sens". Z Chrystusem życie naprawdę jest pełne radości, pokoju i sensu. Tylko trzeba Mu na to pozwolić.

Na koniec może króciutkie życzenia. Życzę Ci, drogi czytelniku, tej radości i tego pokoju, który dać może tylko Zmartwychwstały Chrystus. Niech nadaje sens Twojemu życiu i pomaga co dzień stawać coraz to nowszym człowiekiem, który nieustannie przybliża się do swojego Mistrza - Pana i Zbawiciela.


poniedziałek, 11 kwietnia 2011

Trochę lepiej

Po ostatnim poście jedna znajoma stwierdziła, że jest zasmucona tymi informacjami. Miło słyszeć, że ktoś się o mnie martwi. Szkoda jednak, że musi się smucić. Dlatego też śpieszę donieść, że już troszkę lepiej ze mną. Pewno przyczyn można co najmniej kilka znaleźć:
1. Tak jak pisałem - nasze życie składa się z różnych fal i teraz czas na lepszą falę
2. Wsparcie modlitewne (i nie tylko) innych osób.
3. W ciągu kilku ostatnich dni mniej trudnych spotkań z takimi ludźmi, którzy wiarę traktują tylko w kategoriach pustej tradycji i wymaganych zaświadczeń, a z żywą wiarą nie chcą mieć nic wspólnego.
4. Troszkę mniej trudnych obowiązków, więc więcej sił fizycznych
5. Ta przyczyna chyba najważniejsza, a ma związek z poprzednimi. Więcej siły i czasu na modlitewne spotkanie z Panem Jezusem. Po prostu - zawsze ileś czasu poświęcam na modlitwę (chociażby na obowiązkowy brewiarz). Jednakże przy zmęczeniu nieraz modlitwa potrafi sprowadzić się do wypełniania obowiązków. I tak chyba niedawno było. Przy moim mocnym zmęczeniu wieczorami, muszę więcej czasu na modlitwę znajdować sporo wcześniej. A wieczorem ograniczać się do podsumowania dnia wraz z kompletą. 

Jaki stąd wniosek? Przypominają mi się słowa o krzewie winnym i latoroślach, a szczególnie "beze mnie nic nie możecie uczynić". Nie da się dobrze pomagać ludziom, a nawet chcieć z Bogiem współpracować, bez bliskiej relacji z Nim samym. Szatan działający w świecie chce zrobić wszystko, bym nie miał siły dobrze się pomodlić, a przez to czerpać od Jezusa sił. Trzeba zatem niejako przechytrzyć szatana i nieraz coś na bok odstawić, by nie zawalić relacji z Bogiem. Bo to w Nim jest moja siła i moja moc.

piątek, 8 kwietnia 2011

f'(x)=0, f''(x)>0

Ktoś powie, że chyba zwariowałem. Takie tytuły postów, które zapewne niewielkiej liczbie osób coś powiedzą. W sumie, to nawet nie wiem, czy taki tytuł może być. Ale od razu wyjaśniam. Jeśli w jakimś punkcie funkcji ciągłej, pierwsza pochodna przyjmuje wartość zero, a druga pochodna jest dodatnia, to w tym punkcie ma minimum (przynajmniej lokalne). Czytaj "dół". To jest opis mojej obecnej sytuacji. Dlatego skojarzenia z moim zwariowaniem mogłyby być trafne.

Inna sprawa, że nigdzie nie jest powiedziane, że to jest minimum globalne całej funkcji i nie może być gorzej. Jednakże ponieważ druga pochodna jest dodatnia, to znaczy, że funkcja zaraz za minimum zmierza - przynajmniej na chwilę do góry. I to też chyba tak jest w moim przypadku. I to jest plus tego całego. 

Przede mną najwyraźniej jakieś zmiany. Coś musi się zmienić, coś wydarzyć. Bo rzeczywiście pewnych trudności za dużo. Chyba za dużo wziąłem na siebie i trudno to dźwigać. Ale przecież nie zostawię dzieci pierwszokomunijnych tylko dlatego, że nie mam już sił. Podobnie nie wycofam się z tego, co mamy robić ze Wspólnotą dla kilkuset osób, a ja mam to prowadzić według ustaleń ogólnodiecezjalnych. Takie życie... Na szczęście są osoby, które pomagają dźwigać. A, że i one mają trudne ciężary do dźwigania... Ehh... Kojarzy mi się w tej chwili piosenka: "Bo nikt nie ma z nas tego, co mamy razem". Na szczęście są inni ludzie. I na szczęście jest Jezus, który pomaga dźwigać Krzyż.

I kolejna piosenka, która przychodzi mi do głowy w tej chwili - bo cóż mi pozostało: "Pokładam w Panu ufność mą, zawsze ufam Jego słowu". To refren do pieśni opartej na Psalmie 130. Zatem może go umieszczę i się nim pomodlę:

Z głębokości wołam do Ciebie, Panie,
o Panie, słuchaj głosu mego!
Nakłoń swoich uszu
ku głośnemu błaganiu mojemu!
Jeśli zachowasz pamięć o grzechach, Panie,
Panie, któż się ostoi?
Ale Ty udzielasz przebaczenia,
aby Cię otaczano bojaźnią.
W Panu pokładam nadzieję,
nadzieję żywi moja dusza:
oczekuję na Twe słowo.
Dusza moja oczekuje Pana
bardziej niż strażnicy świtu.
Niech Izrael wygląda Pana.
U Pana bowiem jest łaskawość
i obfite u Niego odkupienie.
On odkupi Izraela
ze wszystkich jego grzechów.

Amen...

wtorek, 5 kwietnia 2011

Trzęsienie ziemi

Napiszę tu pewną sprawę, która mi niedawno wróciła do głowy. To takie porównanie. Wolę to zrobić teraz, by ktoś inny mnie nie uprzedził :D.

W naszym życiu stykają się co najmniej 2 poważne warstwy - duchowa i zmysłowa. Często ta zmysłowość jest taka silna, że wypełnianie Bożych przykazań wydaje się niemalże niemożliwe do spełnienia, a przynajmniej jest odbierane jako bezsensowne. Kiedy nie ma w nas pokoju w sercu, otrzymanego od Ducha Świętego, pojawiają się olbrzymie napięcia między wspomnianymi warstwami (sferami). Może to przypominać różne naciski i działania płyt tektonicznych z których składa się powierzchnia naszej ziemi. Te naciski, powodujące zderzenia, wielokrotnie prowadzą do trzęsienia ziemi - nieraz tak silnego, że jedna z największych ziemskich gospodarek ma trudności spokojnie przetrwać. A inne kraje też mogą sporo stracić.

Podobnie bywa z nami, gdy w nas są silne napięcia pomiędzy naszymi żądzami, a tym, do czego wzywa nas Bóg. Pojawia się nieraz zderzenie tak mocne, że trudno spokojnie przetrwać. Konsekwencją tego może być np. depresja, agresja itp. Dodatkowo często dotyka to nie tylko nas samych, ale i naszego otoczenia. A to powoduje, że trudno z nami wytrzymać.

Jakie stąd wnioski? Przydałoby się wyeliminować, bądź zmarginalizować napięcia między sferą zmysłową i duchową. Nie da się tego, bez wyraźnej interwencji z Wysoka. Pokój serca mamy od Jezusa i Ducha Świętego. Dodatkowo ważną rzeczą jest wewnętrzna wolność. Człowiek, który czuje się wręcz zniewalany przez Prawo Boże i tylko z przymusu wypełnia przykazania, tak naprawdę nie jest w tej sferze wolny. Trzeba poznać dobrze siebie - swoje zranienia, zniewolenia i to wszystko, co jest dla nas problemem. A potem to wszystko trzeba oddać Jezusowi, który jako jedyny Zbawiciel może nas z tego uzdrowić i uczynić wolnymi. Tak, aby cały człowiek - tak duchowy, jak i cielesny - tworzył jedną spójność całość. Ważne jest także zaufanie Bogu, że On wie co robi i czuwa nad nami, chcąc doprowadzić do pełnego naszego uzdrowienia i uwolnienia. A, że droga do tego nie jest łatwa i zazwyczaj inna niż byśmy chcieli, to już zupełnie inna sprawa. Pozwólmy się Bogu poprowadzić, otwierając się na Jego działanie i prosząc o Jego pomoc.

niedziela, 3 kwietnia 2011

Rollercoster

Tytuł tego posta początkowo miał brzmieć "x*sin x". Pewno byłoby to sporo mniej zrozumiałe niż obecny tytuł. Chociaż być może byłoby to bardziej adekwatne.

Nasze życie przebiega falami. Są okresy dobre i złe. Jest czas ładowania akumulatorów, czy "tankowania naszej duszy", a także czas niemalże jechania na rezerwie w oczekiwaniu na kolejną dawkę Mocy z wysoka. Gdyby chcieć narysować wykres funkcji odzwierciedlającej nasze życie, to mielibyśmy pewną sinusoidę. Ileś w górę, ileś w dół. Tyle tylko, że funkcja sin x ma stałą amplitudę, co znaczy, że tak samo odchylamy się w jedną stronę, jak i w drugą - i tak systematycznie na zmianę.

Funkcja występująca w planowanym tytule posta jest "ciekawsza". To też pewnego rodzaju sinusoida, tylko amplituda coraz bardziej się zwiększa. A przez to zmiany są coraz gwałtowniejsze i bardziej wyraziste. W życiu duchowym często jest tak, że czym więcej dobrych rzeczy się dzieje wokół nas, tym bardziej szatan próbuje nas sprowadzić w przeciwną stronę. My duchowo wzrastamy, ale i trudności się zwiększają. Doświadczenie słabości i swej nędzy duchowej w tych momentach jednak otwiera nas na Bożą łaskę. Św. Paweł pisał: "Gdzie wzmógł się grzech, tam jeszcze obficie rozlała się łaska" (Rz 5,20). I tak właśnie się dzieje. Okresy wielkich spraw przeplatają się ze świadomością tej duchowej nędzy, z której tylko Bóg może wyrwać. I często to jest tak, że właśnie doświadczenie bliskości dna pomaga wybić ku ogromnej, coraz to większej, łasce, o ile nie uwierzy się szatanowi, który ciągnie nas w tych momentach ku rozpaczy. 

Tak właśnie ostatnio jest ze mną. Wiele dobrych rzeczy się dzieje - i to chyba coraz większych, ale pomiędzy tym jest wiele trudności - tak duchowych, jak i fizycznych. I dlatego nie wiem nieraz, co pisać, by nie być uznanym za pysznego chwalipiętę, albo człowieka, który próbuje w czytelnikach wzbudzić litość przez problemy, których doświadcza. Kiedy się nad tym wszystkim zastanawiam, przychodzą mi na myśl takie słowa:

"Któż nas może odłączyć od miłości Chrystusowej? Utrapienie, ucisk czy prześladowanie, głód czy nagość, niebezpieczeństwo czy miecz? Ale we wszystkim tym odnosimy pełne zwycięstwo dzięki Temu, który nas umiłował. I jestem pewien, że ani śmierć, ani życie, ani aniołowie, ani Zwierzchności, ani rzeczy teraźniejsze, ani przyszłe, ani moce, ani co wysokie, ani co głębokie, ani jakiekolwiek inne stworzenie nie zdoła nas odłączyć od miłości Boga, która jest w Chrystusie Jezusie, Panu naszym." (Rz 8,35.37-39)

Życie otwarte na Boga staje się jak jazda kolejką górską - można wiele pięknych chwil doświadczyć, tylko nie można wystraszyć się trudnych momentów. I tego każdemu życzę.