Po ostatnim poście jedna znajoma stwierdziła, że jest zasmucona tymi informacjami. Miło słyszeć, że ktoś się o mnie martwi. Szkoda jednak, że musi się smucić. Dlatego też śpieszę donieść, że już troszkę lepiej ze mną. Pewno przyczyn można co najmniej kilka znaleźć:
1. Tak jak pisałem - nasze życie składa się z różnych fal i teraz czas na lepszą falę
2. Wsparcie modlitewne (i nie tylko) innych osób.
3. W ciągu kilku ostatnich dni mniej trudnych spotkań z takimi ludźmi, którzy wiarę traktują tylko w kategoriach pustej tradycji i wymaganych zaświadczeń, a z żywą wiarą nie chcą mieć nic wspólnego.
4. Troszkę mniej trudnych obowiązków, więc więcej sił fizycznych
5. Ta przyczyna chyba najważniejsza, a ma związek z poprzednimi. Więcej siły i czasu na modlitewne spotkanie z Panem Jezusem. Po prostu - zawsze ileś czasu poświęcam na modlitwę (chociażby na obowiązkowy brewiarz). Jednakże przy zmęczeniu nieraz modlitwa potrafi sprowadzić się do wypełniania obowiązków. I tak chyba niedawno było. Przy moim mocnym zmęczeniu wieczorami, muszę więcej czasu na modlitwę znajdować sporo wcześniej. A wieczorem ograniczać się do podsumowania dnia wraz z kompletą.
Jaki stąd wniosek? Przypominają mi się słowa o krzewie winnym i latoroślach, a szczególnie "beze mnie nic nie możecie uczynić". Nie da się dobrze pomagać ludziom, a nawet chcieć z Bogiem współpracować, bez bliskiej relacji z Nim samym. Szatan działający w świecie chce zrobić wszystko, bym nie miał siły dobrze się pomodlić, a przez to czerpać od Jezusa sił. Trzeba zatem niejako przechytrzyć szatana i nieraz coś na bok odstawić, by nie zawalić relacji z Bogiem. Bo to w Nim jest moja siła i moja moc.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz