Blog przeniesiony

Informuję, że od listopada 2014 niniejszy blog jest prowadzony na nowej stronie xjacek.bartymeusz.pl

wtorek, 26 października 2010

Monika Brzoza

W Warszawie umiera Monika. Przynajmniej wszyscy tak twierdzą, że umiera. A ja się pod tym nie do końca podpisuję... Mam jakieś głębokie przekonanie, że to nie koniec.

Monika jest ważną osobą w działaniach ewangelizacyjnych w Warszawie. Od 1,5 roku cierpi na nowotwór. Jej choroba już kilka razy zaskakiwała lekarzy. Ona teoretycznie nie powinna była dożyć do maja 2009. A jednak jeszcze żyje. I chociaż lekarze nie wykluczają, że dziś jest jej ostatni dzień, to jakoś dla mnie to wydaje się abstrakcyjne.

Znam Monikę od 2,5 roku. Poznaliśmy się przy Ewangelizacji na Juwenaliach. Czas jej choroby jakoś nas do siebie zbliżył. Niewątpliwie nie jestem jej najbliższym znajomym. Nie wiem, czy bym się znalazł w pierwszej setce jej znajomych. A ona w mojej na pewno tak. Ale myślę, że wiele jest teraz ludzi, którzy pozytywnie mówią o Monice. Wiele osób przeżywa, rozpacza, żegna się z tą, która swoim zapałem pomogła pobudzić ileś młodych warszawskich serc do głoszenia Ewangelii i bycia świadkiem Chrystusa.

Wiele osób płacze - ja na razie nie. Chociaż czuję, że gdyby Monia umarła, płakałbym jak bóbr - podobnie jak w tym momencie, gdy zmarł mój tata. Monika nie płacze. Jest szczęśliwa, mimo tego, że strasznie cierpi. W tej chwili to już w ogóle słabo jest z kontaktem z nią. Jest pogodzona ze śmiercią.

A ja? Co o tym myślę? Wiem, że Bóg wie, co robi. Wiem, że znajdzie dla tej sprawy najlepsze rozwiązanie. Święty Paweł pisał, że dla niego odejść i być z Chrystusem jest o wiele lepsze, ale zgadzał się zostać z podopiecznymi, jako pomoc dla nich. Pewno podobnie można by powiedzieć o Monice. Wiem - jestem pewny - że ewentualna śmierć Moniki, będzie jej przejściem na spotkanie z Oblubieńcem. Ale ja naprawdę nie mogę wykluczyć, że Bóg ją tu zostawi, aby pomóc nam tu na ziemi.  Kiedyś w trakcie kilku modlitw nad Moniką (także takiej, której byłem uczestnikiem) były prorocze słowa, że choroba Moniki jest na chwałę Boga. Różnie można to odbierać. To, co się dokonało przez ostatnie 1,5 roku, to nic innego, jak wychwalanie Boga za wielkie dzieła, które czyni przez różnych ludzi. Wielką manifestacją chwały Boga była modlitwa uwielbienia, na którą zapraszała oraz była obecna sama Monika. Uczestniczyło w niej grubo ponad 100 osób. Nieustannie trwająca modlitwa wielu osób oraz przekazywanie mailowe i smsowe informacji o stanie zdrowia Moniki i wzywające do modlitwy, niewątpliwie przyczyniały się do wielkiego dobra, które już się działo i które ma być owocem tego.

Ale czy to koniec? Czy Bogu wystarczy "tylko" takie dobro? Ja tego nie wiem. Bóg to wie. Nie wiem dlaczego, ale mam przekonanie, że to naprawdę nie koniec. Czuję, że Bóg chce czegoś więcej. Czego? Myślę, że Bóg chce dać nam jakiś ważny znak. Pismo Św. zapowiada, że będą różne znaki na ziemi i na niebie. Znaki różne. Sporo ostatnio było znaków trudnych - Smoleńsk, wulkan, powodzie, katastrofy drogowe... Dlaczego ma nie być dobrych znaków? Bóg chce, aby ludzie się nawrócili. Chce przecież ich zbawić. W świecie, w którym coraz więcej nienawiści, ataków na Krzyż, Kościół, życie, rodzinę i ważne wartości, nie może zabraknąć także i samego Boga z Jego mocą. To, że Jezus wstąpił do nieba i siedzi po prawicy Ojca, nie przeszkadza, aby mógł czynić na ziemi wielkie rzeczy. Dlaczego tego ma teraz nie zrobić? Przecież Jezus obiecał, że gdy dwaj będą zgodnie prosić, to Bóg Ojciec użyczy tego. To jest obietnica. Co nam pozostaje? Zjednoczyć się, wierzyć i gorąco się modlić. A może po prostu zaufać. Wszak kto, jak kto, ale Bóg wie, co robi...

1 komentarz: