Blog przeniesiony

Informuję, że od listopada 2014 niniejszy blog jest prowadzony na nowej stronie xjacek.bartymeusz.pl

niedziela, 12 lutego 2012

Homilia z 12.02.2006.

Dziś w Ewangelii słyszymy o oczyszczeniu trędowatego. Niby nic nadzwyczajnego – przecież prawie co tydzień słyszymy o cudach Pana Jezusa i o licznych uzdrowieniach. A jednak całość dzisiejszej liturgii słowa każe nam spojrzeć szerzej i przyjrzeć się opisanemu wydarzeniu. 

Obecnie trąd jest mało znaną chorobą. Wiemy, że trędowatymi zajmowała się błogosławiona Matka Teresa z Kalkuty, także ojciec Marian Żelazek, który kilka lat temu zgłoszony był do pokojowej Nagrody Nobla. Zapewne także dla wielu z nas choroba ta kojarzy się z tytułem filmu i powieści Heleny Mniszkówny. Warto jednak przyjrzeć się istocie prawdziwej choroby i konsekwencjami dla człowieka dotkniętego trądem. Była to szczególna choroba, która nie tylko powodowała cierpienia człowieka, ale przede wszystkim wyłączała go ze społeczeństwa. Pierwsze dzisiejsze czytanie pokazuje nam, jak Prawo przekazane ludziom przez Mojżesza nakazuje traktować osoby trędowate. Osoba dotknięta trądem miała mieszkać w odosobnieniu, chodzić w porwanych szatach, z potarganymi włosami i zasłoniętą brodą, powinna innych ostrzegać wołając o swojej nieczystości. Przepisy prawne dotyczące nieczystości wynikającej z kontaktu z trędowatymi były analogiczne jak w przypadku kontaktu z nieżywym człowiekiem. W ten sposób trędowaty stawał się dla społeczeństwa niemalże jak człowiek martwy. Dzisiejsze pierwsze czytanie mówi o tym, aby takie osoby przyprowadzać do kapłanów, którzy ustalali chorobę i związaną z nią nieczystość, a także po oczyszczeniu z trądu uznawali za czystego. Przepisy prawa ustalały odpowiednie ofiary dla Boga po oczyszczeniu. 

Znając problemy związane z życiem trędowatego, łatwiej zrozumieć dzisiejszą Ewangelię. Do Pana Jezusa podchodzi człowiek dotknięty trądem. Niewątpliwie musiał się w tym momencie narazić na spojrzenia otaczających Chrystusa ludzi. Wie, że nie powinien się zbliżać i uprzedzić o swojej obecności. A jednak łamie pewne stereotypy i podchodzi. Z wiarą wyznaje, że wie, iż Pan Jezus może go oczyścić. Tak też się staje. Chrystus zlitował się nad chorym. Ktoś mógłby zapytać, czy nie bał się stać nieczystym. Warto sobie przypomnieć, że według Jego słów, prawdziwa nieczystość wypływa nie z zewnątrz lecz z serca człowieka (por. Mk 7,14-23). Pan Jezus po uzdrowieniu zabrania człowiekowi rozgłaszania o dokonanym cudzie. Może dziwić, dlaczego nie chce rozgłosu. Otóż wprawdzie Pan Jezus czynił cuda, aby ukazać chwałę i moc Bożą, jednak nauczanie o Jego mocy dla większości ludzi miało pozostać tajemnicą aż do zmartwychwstania. Uzdrowiony człowiek nie wypełnił tej prośby. Zapewne nie było to zlekceważenie polecenia, ale podzielenie się wielką radością. Ten człowiek, który przed chwilą był niemalże jako wyłączony ze społeczeństwa martwy, staje się zdrowym, pełnowartościowym człowiekiem. Nie był w stanie zachować radości dla siebie. 

Sytuacja opisana w dzisiejszej Ewangelii w pewnym stopniu wielokrotnie pojawia się w naszym życiu. Każdy z nas ma jakieś problemy. Nieraz są one bardzo skryte, wewnętrzne, a bywają takie, o których każdy z zewnątrz wie, a których bardzo się wstydzimy. Problemem mogą być choroby, grzechy, kompleksy, ale także kłopoty finansowe, w pracy, w szkole, w domu. Z tymi problemami próbujemy walczyć w najróżniejszy sposób, ale głównie własnymi siłami. Często jednak uświadamiamy sobie, że stoimy przed problemem, którego nie sposób rozwiązać. W takim przypadku, albo się poddajemy i uciekamy w jakieś inne problemy, albo uświadamiamy sobie, że jest Ktoś, kto mógłby nam pomóc. Tym Kimś jest Bóg. Człowiek, który ma przynajmniej trochę wiary, zaczyna prosić Boga o pomoc. Często jednak w początkowym stadium jest to chęć wymuszenia na Bogu pomocy. Dopiero człowiek głębiej wierzący, albo taki, który bardziej doświadczył swojej bezradności i konieczności zdania się na Boże Miłosierdzie, zaczyna zgadzać się z Wolą Bożą i mówić do Boga „jeśli chcesz”. Te słowa, wypowiadane dziś w Ewangelii łączą ze sobą prośbę o uzdrowienie oraz otwartość na Wolę Ojca w niebie. To jest wzór modlitwy, która miła jest Bogu. Podobnie modlił się Pan Jezus w Ogrójcu: „Ojcze, jeśli chcesz, zabierz ode Mnie ten kielich! Jednak nie moja wola, lecz Twoja niech się stanie!” (Łk 22,42). Gdy w taki sposób zanosimy modlitwy, gdy jesteśmy otwarci na Boże działanie i gotowi ze spokojem pogodzić się z Wolą Bożą, wówczas Pan Bóg odpowiada na nasze prośby. 

Po otrzymaniu daru od Boga – po naszym uzdrowieniu, nieraz pojawia się inny problem. Zachowujemy się, jakbyśmy niczego i nigdy nie doświadczyli. Brakuje naszej wdzięczności, przekonania o wyjątkowym działaniu Boga. Dodatkowo nawet w przypadku wewnętrznej wdzięczności boimy się tę wdzięczność okazywać publicznie. Rzadko kiedy opowiadamy o działaniu Pana Boga w naszym życiu. A trzeba sobie uświadomić, że to jest ogromnie ważne. Święty Paweł mówi w Liście do Rzymian: „Sercem przyjęta wiara prowadzi do usprawiedliwienia, a wyznawanie jej ustami - do zbawienia” (Rz 10,10). Nie da się oderwać wielkiej radości ze Zmartwychwstania Pana Jezusa i z Jego działania w naszym życiu od głoszenia tego otaczającym nas ludziom. Nie możemy wiary zostawiać tylko sobie samemu, ale trzeba nią się dzielić. 

Moi drodzy! Dzisiejsza Ewangelia, nazajutrz po Dniu Chorych, pokazuje jak powinna wyglądać nasza współpraca z Chrystusem, którego prosimy o uzdrowienie bądź inną pomoc. Potrzeba pokory, wzywania o pomoc, nieraz złamania pewnych stereotypów, ale przede wszystkim zgadzania się z Wolą Bożą. Ważne jest jednak, abyśmy potrafili za działanie Boga podziękować. Nasza wdzięczność nie może się ograniczać tylko do słów podziękowania, ale także do czynów – chociażby udziału w Mszy świętej lub pomocy innym – oraz do głoszenia innym ludziom o ogromnej mocy Boga i Jego działaniu w naszym życiu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz