Blog przeniesiony

Informuję, że od listopada 2014 niniejszy blog jest prowadzony na nowej stronie xjacek.bartymeusz.pl

sobota, 5 października 2013

Związki partnerskie, a lekcje religii

Ostatnio na lekcji religii pojawił się wątek obowiązku chodzenia na religię. Trochę to nawiązanie do sierpniowego komunikatu biskupów, w którym było powiedziane, że lekcje etyki nie przygotowują do sakramentów (czy jakoś tak). Wniosek pierwszy był taki, że bez chodzenia na lekcje religii nie można podchodzić do sakramentów wtajemniczenia chrześcijańskiego (I Komunii św. i bierzmowania). Ale idący dalej wniosek jest (lub powinien być) taki, że lekcje religii są obowiązkowe dla katolików. Oczywiście - gdy ktoś sobie uświadomi - ten ostatni wniosek, nie może przejść wobec tego obojętnie. Szczególnie, gdy uważa się za katolika, a omija szerokim łukiem lekcje religii, bądź pozwala dzieciom na religię nie chodzić. 

Moi uczniowie podjęli ten wątek w rozmowie na lekcji religii. Powoływali się na kwestię wolności. W ich mniemaniu Kościół nie może zmuszać do chodzenia na religię, a także (chociaż to głośno nie zostało zwerbalizowane) do chodzenia do kościoła. Owszem. Nie może. Przecież Bóg nikogo na siłę nie zbawi. I dlatego Kościół nie może na siłę kazać przyjąć Bożego zbawienie. I kroczenia drogą ku temu zbawieniu.

Wśród różnych argumentów, którymi próbowałem potwierdzić zdanie biskupów, przyszło mi do głowy pewne porównanie, które na tyle mi samemu się spodobało, że po 5 miesiącach zdecydowałem się napisać coś na blogu.

Ponieważ moimi rozmówcami byli maturzyści, którzy w programie religii mają tematykę seksualności i etyki małżeńskiej, moje porówanie dotyczyło właśnie tej tematyki. Ostatnio w prasie były jakieś statystyki, które mówiły, że obecnie 70% par mieszka ze sobą przed ślubem. Podane były także powody, dlaczego ludzie decydują się na ten grzeszny stan. Zdecydowana większość takich ludzi twierdzi, że chce się bardziej poznać. (Tak jakby nie można było się poznać tylko się spotykając)

Ale jeśli rzeczywiście pragnienie lepszego poznania się jest drogą ku małżeństwu, czyli miłości, to stąd można, a nawet wypada wyciągnąć następujący wniosek. Dla większości młodych ludzi, nie da się pokochać i doświadczyć miłości, bez lepszego poznania się.

Musimy pamiętać, że "Bóg jest miłością", a wiara jest relacją miłości. Zatem (idąc powyższym rozumowaniem) nie da się Boga i wiary doświadczyć, bez lepszego poznania. A gdzie to jest bardziej możliwe, jeśli nie na lekcjach religii? Gdzie poznać dobre i złe strony? Gdzie znaleźć odpowiedzi na nurtujące pytania, niż właśnie na katechezie? Przecież nie na lekcjach niechrześcijańskiej etyki, czy w jakichś mainstreamowych mediach, które tylko prześcigają się, by oczernić Kościół. Św. Paweł mówi, że wiara rodzi się z tego, co się słyszy. Jak zatem bardziej uwierzyć, jeśli nie chodzi się na lekcje religii, a sporo więcej się słyszy ataków na Kościół, niż głosu Kościoła, czy Boga?

Ci katolicy, którzy twierdzą, że by móc zaufać miłości, trzeba się lepiej poznać, a nie chcąc poznać Boga przez chodzenie na religię, sami sobie zaprzeczają. W mieszkaniu przed ślubem zatem nie o poznanie miłości chodzi, a na pewno nie o prawdziwą Miłość, którą tylko Bóg może dać. 

Jestem przekonany, że większość ludzi żyjących bez ślubu, to ci, którzy nie poznali i nie doświadczyli Bożej miłości. Często po prostu nie dali Bogu szansy, m.in. nie chodząc, bądź nie angażując się w lekcje religii. 

Zatem stąd wniosek. Jesteś wierzący? Chcesz zbliżyć się do Boga i Jego miłości?  Nie może Cię zabraknąć na lekcjach religii. Nawet jeśli wydają się Ci nudne, czy przedstawiają rzeczywistość, o której nie chcesz słuchać. I nie dziw się, że biskupi widzą tą zależność i w swoim komunikacie na to zwracają uwagę.

Zmiany...

Dawno tu nie pisałem. I raczej się do tego nie palę. Chociaż kto to wie... Inna rzecz, że w międzyczasie napisałem pewnego posta. Ale nie został opublikowany. Dotyczyło to kwestii zmiany parafii. Pisałem pod koniec czerwca, gdy dostałem dekret translokaty. Pracuję obecnie gdzie indziej. Z zupełnie innymi ludźmi, z zupełnie innymi grupami, z zupełnie inną średnią wieku, z zupełnie innym doświadczeniem charyzmatów (tzn. bliskim zera). C'est la vie. Nie jest całkiem łatwo się przestawić. Brakuje mi żywej wspólnoty i wspólnotowej modlitwy. 

Coś, co mnie trzyma na siłach, to świadomość, że Bóg jest. Kocha mnie. I troszczy się o mnie. Ostatnie pięć lat (w poprzedniej parafii) utwierdziło mnie w przekonaniu, że w Bogu nie ma przypadku. I chociaż po ludzku czasami pewnych rzeczy nie rozumiemy, to jednak Pan Bóg pomaga odnaleźć sens. A przynajmniej wiem, że On ten sens widzi. To mnie trzyma na siłach. Myślę, że Bóg wyprowadził mnie na pustynię. Cóż... nie mnie pierwszego. Ale potrzeba znaleźć źródło, potrzeba więcej mocy z wysoka. Więcej modlitwy, więcej poszukiwania Boga. I mam nadzieję, znajdowania Go w nowej rzeczywistości. Często (choć nie zawsze) pustynia była okresem przejściowym. Wierzę, że tak będzie i tutaj. To oczywiście nie znaczy, że biorę po prostu na przeczekanie, licząc na kolejną zmianę za jakiś czas. Robię to, co potrafię i jak potrafię. A co będzie dalej... Nie wiem... Bóg to wie. Ale (jak w tytule całego mojego bloga) Bóg wie, co robi.